poniedziałek, 13 grudnia 2010

napoczęta butelka mleka, kilka konserw i dwa opakowania ciast.

Śnieg. Płatki bieli wirują wokół mnie. Czuję, jak ten mróz przenika mnie, oplata moje serce. Jakie to wszystko ma znaczenie? Przynajmniej wzrok wciąż pozostaje sokoli.

A jest co podziwiać. Stoję na środku białego pustkowia, śnieg sięga mi ponad kostki. Nie jest mi jednak zimno - moje bardzo ciężkie buty, moje wysłużone, ale wciąż sprawne spodnie, wreszcie moja najlepsza kurtka - bardzo skutecznie odgradzają mnie od świata zewnętrznego. I za to je uwielbiam. Mało mam swoich rzeczy, które darzyłbym tak olbrzymią sympatią ...i wręcz szacunkiem.

Za mną oszronione drzewa, przede mną rozpościera się dziewiczo biała polana. Gdzieś poniżej opuszczona chata, a przede mną stateczne, majestatyczne szczyty. Są tu od zawsze, każdego roku tak samo przybierając się w tą dumną biel.

Czym jest miłość? Tęsknota? Po co nam bliskość?
"Życzę Ci dużo miłości..."
Po co nam ta miłość? Co tak na prawdę kochamy?
Za czym tak tęsknisz?


Odruchowo sięgam opatuloną ręką do górnej kieszeni i ostrożnie wyciągam to, co znalazłem w środku. Ten sam list, który przyszedł do mnie przed wieloma dniami. Ta sama pieczęć, którą w tak wielkim pośpiechu i z niecierpliwością przełamałem. I to samo jedno zdanie na tym pomiętym już pergaminie: "Odpowiedź przyjdzie w czasie późniejszym."






Słyszę nawoływania. Grupa odeszła już dosyć daleko. Stałem jak słup soli tak długo, że już ktoś zdążył po mnie wrócić. Stojąc kilka kroków nade mną z uśmiechem podaje mi rękę. Podaję rękę i odwzajemniam uśmiech, ale spojrzenie błądzi gdzieś w okolicy kolan.

Do pewnych rzeczy potrzeba cierpliwości, a ja chyba nie lubię czekać. Jak można się angażować tylko połowicznie? Z dwojga złego wybierz więc mniejsze zło. I postępuj odpowiedzialnie.

Zanim z pośpiechem ruszę dalej, odwracam się raz jeszcze za siebie. Myśl jak jaskółka szybko przelatuje przez głowę:
Nie za czym, a za kim.

wtorek, 30 listopada 2010

Lubię wracać w miejsca, w których mi było dobrze.

Zamek w drzwiach był chyba nie używany przez długi czas. Klucz pod naporem wreszcie przeskakuje, wydając głośny zgrzyt. Przez chwilę boję się, że złamał się w środku, jednak drzwi ustępują. Podłoga lekko skrzypi. Możliwe, że zawsze tak było, jednak nigdy nie było tu tak absolutnie cicho... Zastałe, nagrzane powietrze ma ten przytłaczający zapach, od którego kręci się w głowie, a serce zaczyna szybko i ciężko bić. Zapach tajemnicy. Jak wtedy, w domu dziadka, kiedy zakradałem się do starego pokoju babci na piętrze. Zmarła niedługo po moich trzecich urodzinach i pozostała dla mnie bardziej odległym wspomnieniem niż realną osobą.

Wtedy, w tamtym pokoju na piętrze mogłem mieć sześć, może siedem lat. Dziś... Dziś mogę śmiało powiedzieć, że to było już kilkadziesiąt lat temu. Mimo to przez chwilę boję się i tracę całą pewność siebie, zanim zrobię kolejny krok naprzód.

Pomijając fakt, że prawie nic tu nie ma, to niewiele się tu zmieniło. Oprócz tego zniszczonego taboretu wszystkie meble zniknęły, ale ściany wciąż mają ten sam brudno-brązowy kolor. Może trochę bardziej szary. To pewnie sprawka tego wszechobecnego kurzu. W drzwiach po prawej brakuje szyby. Ja jednak konsekwentnie skręcam w lewo.
To mieszkanie ma wiele zakamarków. Mimo to ani chwili się nie waham i idę wprost do tego pokoju. Powolnym krokiem, pilnując oddechu i rytmu serca podchodzę do ostatnich drzwi. Głęboki wdech. Na chwilę zamykam oczy, kiedy poczuję pod dłonią zimną miedź klamki. Otwieram oczy i zdecydowanie naciskam. Drzwi ustępują prawie bezgłośnie, a mnie zalewa fala światła. Południowe okna dają tu mocny kontrast z tym mrocznym, ponurym korytarzem.

Ważąc każdy krok wychodzę na środek pokoju. Drobinki kurzu wirują wokół mnie jak świetlny pył. Wciągam mocniej powietrze nosem, ale te zapachy już dawno uleciały; nie ma ich. Mimo to czuję się, jakby to wszystko działo się wczoraj. Nie ma biurek, nie ma szafek obrazów ani plakatów. Zostały tylko stelaże łóżek i ten śmieszny fotel na środku z urwaną nóżką. Pamiętasz, zawsze rysował podłogę, kiedy zbyt mocno go przesuwaliśmy.
Siadam więc w nim, zapatrzony w brudne okna. W sumie nie palę. Ze zdumieniem odkrywam popielniczkę przytuloną na ziemi do prawej krawędzi fotela. Ciekawe jak dawno zostały wypalone te pety. Z mglistym spojrzeniem wyciągam paczkę, wsuwam do ust, odpalam. Dym unosi się nad moją głową tworząc fantastyczne wzory. W tym świetle, w tym gęstym powietrzu wygląda to na prawdę wspaniale.

Tak, na prawdę lubię wracać w miejsca, w których było mi dobrze. I nie liczy się czas, który upłynął. Nie liczy się to gorzkie uczucie doświadczenia, które przyszło później. Liczy się tylko ten stary fotel na środku pokoju. To światło...

poniedziałek, 8 listopada 2010

hiperwentylacja (Barbra Streisand)

Too much of this things. Too much of them. Just too much of this things. Too much of'em. Too much. Just too much. Too much of this things. Just too much of'em.

Kręci się jak bąk, chodząc w kółko po mieszkaniu. Od okna do okna. Pokój, przedpokój, drugi pokój. Okno, obrót na pięcie i z powrotem. I wciąż powtarza pod nosem, wciąż na okrągło to samo. Siedzę na sofie i słyszę, jak cały czas to mówi. Głos przycisza - doszedł do drugiego okna. Głos się podnosi - idzie z powrotem w moją stronę. Jezu. Kiedy to się wreszcie skończy? Rozumiem, że jest zakręcony i ma dość, ale to już lekka przesada. Jeszcze nas wyślą do psychiatryka.


Barbra Streisand.
BUM! Głowa mi wybucha, rozpada się na milion kawałków i każda historia zaczyna żyć swoim życiem.
Bo wiesz, te buteleczki były identyczne, miały ten sam kształt, tylko inne etykiety. Ale było ciemno, a ja już byłam taka zmęczona. Więc wzięłam, nalałam sobie na płatek i zmyłam lewe oko zmywaczem do paznokci! Czaisz? Zmywaczem! Ale słuchaj! Jak dobrze zmyło!
Barbra Streisand.
Stary, słuchaj, kiedy my mamy ten drugi etap? Bo pierwszy skończył się wczoraj, nie?
Tak, skończył się wczoraj.
No właśnie, a kiedy ten drugi się zaczyna? Bo masz ten raport w ogóle? Bo nie da się go już ściągnąć. Ej, masz go? Słuchasz mnie? No. Bo ten... No trzeba by to ogarnąć lepiej, bo jak na razie nie jest za dobrze. Siódme miejsce na osiem - dobrze, że to tylko próba była. To może to ograniemy jakoś lepiej, co? Ogarniamy, nie?

No widzisz. Bo lepiej by było, jakbyśmy im mówili, że to szczeniaczek potrzebuje pomocy, a nie człowiek. Ludzie mają znieczulicę. Ludzie ich nie interesują. A szczeniaczek? To by poruszyło serca.

Stary?

 Nie wiem. Na prawdę nic nie wiem.

(Barbra Streisand)

środa, 27 października 2010

pierogi

- Popatrz na to wszystko globalnie. Jak myślisz, ilu ludzi w tej chwili żyje na świecie?
- Około 7 miliardów.
- Dokładnie 6 miliardów i 800 tysięcy. Jak myślisz, co oni teraz robią?
- Śpią... Jedzą... Pracują... Siedzą przed kompami i klepią w te klawiatury... Kochają się... Rodzą, umierają...
- Tak. Zdecydowana większość nie robi nic specjalnie wartego uwagi. Pewnie ze trzy miliardy śpią. Jeśli jedzą lub się kochają, to jest pewna marginalna szansa, że przyjdzie im do głowy coś genialnego. Ale to margines, ciężko na to liczyć. Ci którzy pracują... No cóż. Pracując na etat ciężko o genialne, rewolucyjne pomysły.
- No tak, zdecydowanie.
- Widzisz, możemy jednak przyjąć, że pośród tych siedmiu miliardów jest jedna osoba, która właśnie myśli lub pracuje nad czymś totalnie genialnym. Absolutnie rewolucyjnym.
- Tak.
- Właśnie. Być może takich osób jest więcej, w co nawiasem mówiąc szczerze wierzę. Ale nawet przyjmując tą jedną osobę - czyż to nie wspaniałe? W każdej chwili na globie rodzi się jakaś rewolucyjna myśl. Coś, co zmieni życie całych pokoleń! No powiedz, czyż to nie wspaniałe?!
- Tak, brzmi pokrzepiająco.
- Tak. A my tu siedzimy i jemy te pierogi.
- Tak. Smacznego.
- Dziękuję, nawzajem.

piątek, 22 października 2010

jesień

"Ten samochód jest strasznie przeciążony. A wiesz dlaczego? Ponieważ nosisz problemy całego świata na swoich ramionach."


Bardzo piękną mamy jesień tego roku. Te pełne słońca, złote liście, które jeszcze nie opadły... Mogłabym patrzeć na to godzinami. Żałuję, że nie mamy jeszcze tego domu. Ubrałbym się ciepło, siadł na tarasie i popijał herbatę. Z mlekiem. I cukrem.

Siedziałbym, powoli śledząc ruch słońca po nieboskłonie. Trajektorię lotu spadającego liścia. Źdźbła trawy muskane lekkim wietrzykiem.

Jezu, jaka ta jesień jest piękna.



Są takie chwile, kiedy wszyscy są daleko. Nie dlatego, że tak chcą. Po prostu tak wyszło i nie da się tego zmienić.

Są takie chwile, kiedy spokojna bliskość oznacza więcej, niż całe tomy słów. Są takie chwile, gdy potrzebujesz szczerej rozmowy, ale wokół są tylko opadające liście.



Bóg dał nam czas. Razem z nim podarował dwa błogosławieństwa:

Nie znamy przyszłości.
Przeszłości nie da się zmienić.

Sytuacja nie mogłaby być prostsza. Każdy jest odpowiedzialny za to, co zrobił. Każdy sam dorzuca sobie ciężary problemów na swoje ramiona.

czwartek, 21 października 2010

Flashing Lights

Flashing Lights


Widzę, jak obrazy mrugają mi przed oczyma z olbrzymią prędkością. Zupełnie jakby mój tramwaj osiągał niezwykłe prędkości, kiedy obraz za oknem totalnie się rozmywa, tworząc jedną wielką świetlistą plamę. Po to tylko, aby po chwili zwolnić do prędkości spacerujących zakochanych.

Flashing...


Widzę, jak powoli idzie ulicą. Żadna gwiazda, żadnych kocich ruchów. A mimo to przyciąga wzrok - jej ubrania są dokładnie przemyślane, perfekcyjnie dobrane. Stonowana, dyskretna elegancja. Choć aż dreszcz przechodzi po karku, gdy starasz się wyobrazić, co znajduje się pod tym szarym beretem. Nie możesz oderwać wzroku, choć boisz się, że wasze spojrzenia mogłyby się spotkać. Takiego spojrzenia nie da się opisać słowami.

Lights...


Znów olbrzymie przyspieszenie. Obraz rozmywa się i nawet gdy tramwaj znowu zwalnia, obraz wciąż pozostaje niewyraźny. Czujesz, jak powolny rytm obezwładnia Twoje ciało, zalewając ciepłą falą rozkoszy. Ogień w środku gaśnie, choć jądro twego jestestwa rozgrzane do czerwoności, pulsuje jak nigdy.

Powolny, delikatny, czuły dotyk... Miękka, pachnąca skóra. Zapach, który czujesz, nie może pochodzić z tej ziemi. Tak miękki, tak przytłaczająco słodki. Usta, opętane namiętnością, same się otwierają by oddać pocałunek.

Flashing Lights...


Kolejne przyspieszenie. Tym razem światło jest oślepiająco jasne. Przejeżdżamy przez podziemny tunel. Przystanek, który tak nagle wyłonił się z ciemności chyba nigdy nie śpi. Wydaje się być to nie możliwością przy tak oślepiająco bladym świetle. Ludzie, którzy czekają, przypominają trochę wampiry. Blada skóra, podkrążone oczy. Wszystkie ciuchy najwyższej próby, jakby chcieli odwrócić uwagę od przeraźliwej pustki w ich oczach. Przystanek znika w ciemności tak samo nagle, jak się pojawił.

Flashing Lights


Budzi mnie niesamowity tłok. Czuję, jak ludzie (bezimienna masa ciał) napierają na moje krzesełko. Choć wiem, że powinienem, nie patrzę w górę. Nie chcę wiedzieć, czy nad moją głową stoi młoda, dwudziestoletnia dziewczyna, czy też stary, zmęczony życiem mężczyzna. Dobrze się czuję w swoim komfortowym odrętwieniu.

Flashing Lights


Tramwaj się zatrzymuje. Czuję, że to będzie już mój przystanek. Nie mam pojęcia jak to się stało, ale nagle zostałem całkiem sam. Staram się desperacko przywołać tamto spojrzenie, ten słodki dotyk.

Tramwaj staje. Nie miałem pojęcia, że ta linia sięga aż tak daleko. Pomimo świateł w zasięgu wzroku nie widać żywej duszy. Nie widać nawet żadnych śmieci. Do środka wpada chłodny wiatr, gdy wszystkie drzwi się otwierają. Staję w progu, a moje usta bezdźwięcznie układają się w słowa:
- Flashing...
Robię krok naprzód i pod podeszwą czuję znajomy, lekko nierówny bruk.
- Lights...

Przede mną prosta aleja u szczytu której widać sporą budowlę. Pewnie, choć bez pośpiechu idę w jej stronę.

Jestem w domu.

poniedziałek, 18 października 2010

jesienne liście

Głowa mnie boli, od zmęczenia i zimna. Dwa tramwaje tak zatłoczone, że nawet nie próbowałem wsiadać. Trzeci, o dziwo, całkiem pustawy. Rzucam swoim ciałem o fotel, głowa bezwiednie opada na szybę.

Deadmau5 feat. Kaskade - I Remember

Mokre liście kleją się do szyb zaparkowanych samochodów. Szyba jest zimna, więc szczelniej owijam się szalem. Czuję dyskretny zapach perfum. Zamykam oczy i czuję, że kładziesz swoją dłoń na mojej. Odwzajemniam uścisk i czuję, jak pod nosem usta mimowolnie układają się w błogi uśmiech. Już nie jest tak zimno i chciałbym, żeby mój przystanek nigdy nie nastał.

Na pętli motorniczy budzi mnie, szarpiąc za ramię. Oczy się kleją, gdy je otwieram. Miejsce obok jest puste.

niedziela, 17 października 2010

like a boss

To mała miejscowość na granicy województw. O jej wczesnośredniowiecznym pochodzeniu przypomina zabytkowa, kilkuset letnia karczma na rynku. Jego praprzodek przeprowadził się tu w XVIII wieku za pracą - był jedynym "pisatym" w całym mieście.

Ta historia ma mocno staropolskie korzenie. Dlatego też wydźwięk jej jest mocno staropolski. Podejrzewam, że takie same przyjęcia urodzinowe urządzali szlachcice w swoich dworkach. Cztery dni. Dwa piętra. Pięć pokoi, sala klubowa i bilard.

- Na dole strasznie śmierdzi. Nie wiem o co chodzi. Zupełnie, jakby ktoś w jeden weekend wypalił tam kilkanaście paczek fajek.
- Chyba kilkadziesiąt.


Kiełbasa z kominka. Jajecznica na mocno popołudniowe śniadania. Długie rozmowy o życiu i śmierci. Tak się bawi pan Michał. I wszyscy na jego koszt!

wtorek, 14 września 2010

album

Właśnie wyłączyłem komputer, kiedy moje spojrzenie padło na bardzo stary album ze zdjęciami z czarną okładką, leżący obok na skanerze. Zafascynowany (uwielbiam stare rzeczy!) ostrożnie wziąłem go i położyłem przed sobą. I pomimo, że zdjęcia w większości przedstawiają ludzi i sytuacje których nie znam (lub nie poznaję), to jednak już w pierwszej chwili wiedziałem, do kogo należał.

Nie całe dwa tygodnie temu były jej 77 urodziny. Byłyby, gdyby wciąż żyła.

Pamiętam, jak niedbale skrywając dumę opowiadała mi kiedyś o tym, jak jej własne dzieci powiedziały jej pewnego dnia: "Mamo. Wszystko, co dziś mamy, zawdzięczamy Tobie. Ojciec zawsze był z boku. To Ty jesteś tą, która nas wychowała na takich, jakimi dziś jesteśmy." I następnie szybko i pobieżnie przypominała mi, kim dziś są jej dzieci: dyrektor kopalni, właściciel hurtowni, dentystka, troje inżynierów, doktor nauk przyrodniczych... Nawet nie starała się już ukrywać dumy. A ja wiedziałem, że nie było w tym żadnej pychy, bo wszystko to było szczerą i najprawdziwszą prawdą, na którą ciężko zapracowała.

To ona sprawiła, że nazwisko, które przyjęła po swoim mężu, ma dla nas dziś takie znaczenie. To dzięki niej w naszej rodzinie, od kiedy pamiętam, czuć było coś, o czym się nie mówiło, ale co cały czas trwało: ciche i pewne poczucie dumy z tego, że jest się Kochaniewiczem.

Odeszła od nas wcześniej, niż zabrała ją śmierć. Pozornie niewinne zapalenie płuc zabrało jej ciało. Jej umysł znikał powoli, ale nieubłaganie już wcześniej. Alzheimer. Potężny cios. Niewysłowiona tragedia. Choroba, która zabrała nam wszystko, co było w niej dla nas najważniejsze.

A było co zabierać. Była dla nas autorytetem. Kimś, kto ukształtował nas wszystkich. Nienazwaną i niekwestionowaną głową naszej rodziny. Najniższa z nas wszystkich, zdecydowanie przerastała nas duchem. Nietuzinkowa. Serdeczna, choć taka twarda.

Babcia Zosia. To jej album przypadkowo trafił dziś w moje ręce.

sobota, 4 września 2010

szare chmury

Kiedy chmury są czarne, wszyscy wiedzą czego się spodziewać. Jest to sytuacja niewesoła, ale pewna. Najlepiej, kiedy są wręcz ołowiane. Przy odrobinie szczęścia poruszą może serce któregoś poety i powstanie jeszcze jakiś spóźniony wiersz przed burzą.

Ale chmury uparcie i konsekwentnie nie chcą zmienić koloru. Są gęste, coraz gęstsze - a mimo to wciąż tak przerażająco szare. I nie ma co tu mówić o jakiejkolwiek głębi koloru. Szarość. Deszcz nie przychodzi, tylko ten ciągły wiatr, co porywa poły płaszczów i zgarnia kurz i śmieci. A czuć, że wzbiera. Jak łzy pod opuchniętymi powiekami. Ale w oczach tylko piasek.

Błędy przeszłości, nawet jeśli wybaczone, nie zostają zapomniane. Jak twarde, bardzo gęste kamienie zalegają na dnie duszy. Bezlitośnie przygniatają dobre wspomnienia z epoki jeszcze przed nimi.

Nie oglądaj się za siebie zbyt często. To źle działa na cerę, szczególnie w okolicy oczu.

piątek, 27 sierpnia 2010

Bonobo - Stay The Same

Dużo się ostatnio działo.

Wpierw ten obóz. Ciągła odpowiedzialność, 24 godziny na dobę w pracy. Latanie tu i tam, sprawdzanie wszystkiego, przekazywanie poleceń od jednej osoby do drugiej. I jeszcze raz sprawdzanie, czy wszystko na swoim miejscu, czy wszystko tak jak trzeba i czy wszystkim dobrze. I gdzie można pomóc i jak pomóc i czy pomóc. Prestiż, uznanie, spełnienie. Totalny brak czasu na pierdoły.

I powrót i trzy godziny i zaraz potem znowu wyjazd. I znowu na drugi koniec Polski, jakbym nie przerabiał tej trasy już cztery razy przez ostatnie dwa tygodnie.
A tu już zupełnie inaczej. Spokojnie, odpoczynek, ale bez poczucia marnowanego czasu! Dobra ekipa, powolny czas, słońce, woda i wiatr. I też odpowiedzialność, choć dyskretna - ciche poczucie, że choć to wszystko nie jest moje, to być może jednak kiedyś będzie i muszę o to dbać. Jestem za to odpowiedzialny, jak namiestnik za nie swoje królestwo.

A teraz jestem tu z powrotem i drugi dzień nie mogę się zebrać do żadnej akcji. I nic się nie dzieje. Siedzę wciąż na tyłku, słucham Bonobo i przeglądam foty Greya.

I nie mam wciąż biletu, choć to już dziś wieczorem.
I nie mam wciąż pieniędzy, choć niedługo będę musiał zapłacić i to sporo.
I nie uczę się, choć sesja się zbliża i wiem, że nie będzie lekko.
Może poszukam pracy i rzucę to wszystko na rok?...


Seasons change
it will never be the same
I'm hopin I will stay the same
Reasons strange
Why we always play this games?..


Stojąc nad przepaścią, co lepiej zrobić? Rzucając się w dół praktycznie nie możesz kontrolować swojego ruchu. Po prostu spadasz i to prawie bezpośrednio w dół.
Ale przynajmniej nie będę stał w miejscu.

poniedziałek, 26 lipca 2010

długopis

Sprzed kilku dni.



Brak zachodu słońca zmylił mnie nieco. Zrobiło się trochę późno, za niecałe 15 godzin muszę wstawać.

To będzie mój najważniejszy egzamin w życiu.
Jeszcze nigdy nie wstawałem.

Mój pokój przypomina wysypisko śmieci użytkowych. Wszystko, z czym nie wiem co zrobić, lub nie mam na to siły, znoszę tutaj. Niedługo pewnie będę musiał wystawić ostrzeżenia: "Biohazard". Na wszelki wypadek trzymam okna wciąż uchylone. Tworzą gigantyczną łuskę na połaci południowej ściany.

Nie mam na to siły.

Ostentacyjnie wstaję od biurka i wspinam się po regale. Tam w górze, za nim, ułożyłem sobie legowisko. Z dala od czyjegokolwiek spojrzenia.

Powoli zasypiam, kiedy trzask bramki inspiruje Wielką Myśl. Jak poparzony rzucam się na dół, aby to zapisać.

Oczywiście właśnie teraz nie mogę znaleźć długopisu.

poniedziałek, 14 czerwca 2010

Days are gray and nights are black

I'm gonna ask you to look away

Głowa ciąży zmęczeniem i brakiem snu. Bezwiednie opada na miękkie łóżko, a ja nie zamierzam jej powstrzymywać. Zwijam się w kłębek w nogach łóżka i przyciskam do piersi bluzę, która leżała obok. Przynajmniej jest miękka.

I love my hands, but it hurts to pray

Pod półprzymkniętymi powiekami powoli przesuwają się myśli. Nie oszukuj się. Jak dobrze by to nie brzmiało, nie chodzi tylko o brak bliskości. Nigdy nie chodziło.

piątek, 4 czerwca 2010

zapach bliskiej osoby

Anders Ilar - September Nights

Czego mi brakuje najbardziej? Chyba tych wieczorów, kiedy idąc do łóżka nie zastawałem tam tylko pościeli. Nie żebym nie lubiał swojej pościeli. Ostatnio bardzo się zżyliśmy. Od dwóch lat nie spędzałem tak wielu nocy pod rząd w swoim łóżku. Sam.

Nawet nie seksu. Tak, wiadomo, wszyscy myślą tylko o jednym. Ta, jasne że mi brakuje, a jak! Nic jednak nie zastąpi tego ciepłego uczucia, kiedy kładąc się spać masz kogo objąć. Kiedy czujesz miękki dotyk drugiej piżamy, delikatnie rozgrzanej inną osobą. Tego poczucia, że wszystko jest na swoim miejscu i teraz już nic innego się nie liczy - istnieje tylko to łóżko, te dwie osoby, ta więź i cała reszta nie ma absolutnie żadnego znaczenia.

Teraz pokój, chociaż pewnie trzykrotnie mniejszy od tamtego, urasta do niebotycznych rozmiarów. Przestrzeń osacza i przytłacza, a kołdra nie stanowi dla niej żadnej bariery. Jest zimno, chociaż mamy środek lata i łydki zalewa lepki pot gorącej nocy. Nie ma nigdzie bezpiecznej przystani i wciąż mam ochotę uciekać. A im bardziej uciekasz, tym bardziej nie potrafisz przestać.

Brakuje mi poczucia, że to wszystko ma sens. Że jest po co się starać. Brakuje mi tego nieomal namacalnego doświadczenia przyszłości, którą dopiero trzeba zbudować.

Brakuje mi szacunku do samego siebie.

Uciekaj.

poniedziałek, 31 maja 2010

przewodnik

Drzwi wielkiego, nienajnowszego już hangaru otwierają się, skrzypiąc. Do środka wpada stróżka światła, a po chwili z trzaskiem zapalają się kolejne lampy. Przewodnik, po włączeniu wszystkich świateł, zaprasza skinieniem głowy grupę do środka. Gdy wszyscy wejdą, zamknie drzwi, a wnętrze pozbawione światła dziennego nagle stanie się bardzo klimatycznym i ...przytulnym miejscem.
"To wszystko, proszę państwa, to wszystko kiedyś było elementem mojego życia."
Wycieczka co chwilę wznosi okrzyki zachwytu, docierając do kolejnych eksponatów. Fantastyczne. Niesamowite. Na prawdę, jest co podziwiać. Dobrze, że tu przyszliśmy. Przewodnik stoi z boku i uśmiecha się życzliwie.

Po mniej więcej pół godzinie grupa zobaczyła już wszystko, co było do zobaczenia. Wychodzą, wciąż wznosząc pod niebo okrzyki zachwytu. A ja, wciąż uśmiechając się życzliwie, zamykam za nimi drzwi. Tak. To wszystko było kiedyś elementem mojego życia.

Właściwie nie wiem, jak to się stało. W pewnym momencie moje życie ominęło mnie i zaczęło się toczyć trochę obok. A ja, bardziej stojąc niż idąc inną drogą, miałem czas, żeby się temu wszystkiemu uważnie przyglądać.

"A nowy dzień wstaje jak wielka, wspaniała ryba."

wtorek, 11 maja 2010

15

Asfalt w mieście jest rozpalony słońcem. Jest gorąco, słońce wręcz oślepia swoim blaskiem. Słoneczna energia rozlewa się wokół udzielając się przechodniom, którzy żwawo idą, każdy w swoją stronę.

Nie widzę nigdzie indziej innej osoby, która tak jak ja miałaby na sobie długie spodnie i zarzuconą na wierzch kurtkę. Gdyby nie okulary na moich oczach śmiało możnaby pomyśleć, że przeniosłem się tu bezpośrednio z ulicy sprzed dwóch miesięcy. Ale mi to nie przeszkadza. Doskonale wiem, czemu jestem tak ubrany. I jestem zadowolony ze swojego wyboru.

Czerpię energię z otaczającego mnie światła i temperatury.

sztorm

Długo zapowiadany sztorm przyszedł.

Fale przelewają się przez pokład. Ludzie, przemoczeni do suchej nitki biegają tam i z powrotem, ciągną liny, wspinają się po wantach na reje, zwijają, rozwijają, ciągną kabestany... Drewno trzeszczy, liny trzeszczą, łańcuchy skrzypią. Wszystko się buja; zupa i herbata się wylewają.

Na pokładzie pracują non-stop dwie zmiany, a ta trzecia najczęściej też nie ma zbyt dużo czasu na spanie. Ludzie są przemęczeni, wyglądają jak żywe trupy i niewiele nam brakuje do załogi zombie, albo, co gorsza, nieumarłych. Ale nikt nie narzeka. Nikt się nie skarży. A gdy tylko wystarczy sił, ludzie uśmiechają się do siebie. W końcu to właśnie na to tak długo czekaliśmy.

Kiedy ciągle musisz walczyć o życie swoje i wszystkich swoich kumpli, kiedy wiesz, że każdej chwili musisz dawać z siebie jak najwięcej, kiedy czujesz, że każdy błąd sprawia, że koniec może być blisko - wtedy właśnie wiesz, że żyjesz na prawdę. I nie ma czasu na rozmyślanie o swoich problemach pozostawionych na lądzie. Nie masz czasu myśleć o tym, co na ciebie czeka i kto na ciebie nie czeka. Życie w samotności nie jest łatwe, ale w takich chwilach nie jesteś samotny. Masz wokół siebie mnóstwo ludzi, którzy każdego dnia gotowi są walczyć bez względu na wszystko.

Są takie chwile, kiedy myślę sobie: mam tego dość. Tęsknię wtedy za długim wylegiwaniem się w koi, za ciepłym południowym słońcem i długimi chwilami nieróbstwa pomiędzy archipelagami wysp. Czuję jak mi cholernie zimno i jak wszystko boli.
Zaraz potem przypominam sobie, jak bardzo nienawidziłem siebie w tamtych chwilach. Jak nie cierpiałem tego lenistwa, bezcelowości upływających dni. I jak bardzo brakowało mi konkretnego północnego sztormu.

Więc oto jest. Uśmiecham się pod nosem i z ognikami w oczach chwytam za szorstkie liny, by ciągnąć do upadłego w rozbryzgach zimnej wody. Przecież po to tu jesteśmy.

środa, 5 maja 2010

oczekiwanie na powrót króla

Źle się dzieje w Twoim królestwie.

Gondor jest w coraz gorszej sytuacji, Złe w Mordorze rozpanoszyło się na dobre. Moje Namiestnictwo trzyma się coraz gorzej, nękane przez wrogów i opuszczone przez sprzymierzeńców.

Utracone Królestwo Marzeń Arnoru jest już tylko mglistą i daleką przypowieścią o której pamięta niewielu, a jeszcze mniej w nią wierzy.

Utajony Północny Królu, wróć. Twój oddany namiestnik czeka na Twój powrót.

wtorek, 4 maja 2010

Fatboy Slim - Right Here, Right Now

Zamykam oczy. Stoję wyprostowany i wiem, że nie mogę stracić równowagi. To nie jest proste, ale wystarczy wyobrazić sobie, ze stoisz na taboreciku 20 centymetrów nad ziemią.

Otwieram oczy. Stoję na "jabłku", kuli wielkością zbliżonej do piłki nożnej. Pode mną oprócz pionowego słupa masztu sześćdziesięcio metrowa przepaść. Daleko w dole rozciąga się powierzchnia pokładu. Wszędzie naokoło głęboko niebieska woda. Bardzo lekki wiatr marszczy jej powierzchnię.

/Słyszę pierwsze nuty muzyki. Tajemniczo delikatny wstęp zaczyna się rozkręcać.../

Powoli uginam nogi w kolanach. Proste ramiona wyciągam do tyłu. Przechylam się lekko do przodu i z całych sił odbijam się.

Ciało rozciągnięte w formie strzały. Right here. Czuję wiatr we włosach. Right now. Kolejne liny want migają, zostając daleko w górze ze mną. Right here. Dłońmi przebijam taflę wody, wpadam w nią. Right now. Czuję jak rozbryzguje się wokół mnie.

Right here. Right now.

Ciało wygięte w łuk, dłonie skierowane ku niebu. Powoli wypływam. Otrząsam włosy i krzyczę. Jestem wolnym człowiekiem.

niedziela, 25 kwietnia 2010

My name is Saakaszwili. Micheil Saakaszwili.

Godzina 9 rano. Przejeżdżamy z tatą jego białym Florino koło lotniska w Balicach. Od dwóch godzin jedziemy na wschód, do Krakowa, a słońce wciąż świeci nam prosto w białą maskę.

"To tu wszyscy oni lądowali", rzuca tata mając na myśli wszystkich oficjeli, którzy tydzień wcześniej przylecieli na pogrzeb Lecha Kaczyńskiego.
"A wiesz co zrobił Saakaszwili?" pytam niby również mimochodem.

W tym momencie czuję wielką gulę chwytającą mnie za gardło, a do oczu cisną się łzy. Wszyscy wiemy, co zrobił Saakaszwili. Przyleciał na ten pogrzeb ze Stanów Zjednocznych. Jego samolot został zatrzymany we Włoszech. Jednak Micheil się nie poddał. W momencie, gdy żałobnicy już gromadzili się w Bazylice Mariackiej, jego samolot odrywał się od pasa startowego w Rzymie. Stamtąd poleciał do Turcji. Z Turcji do Bułgarii, z Bułgarii do Rumunii i dopiero z Rumunii udało mu się dolecieć do Krakowa. Kondukt żałobny był już w połowie ulicy Grodzkiej, kiedy czarna limuzyna gruzińskiego prezydenta wjechała na Wawel. Tłum dziennikarzy z całego świata chwycił za telefony, aby powiadomić o tym swoje agencje prasowe. Białe kwadraty ozdobione czerwonymi krzyżami św. Jerzego błysnęły w słońcu, by po chwili skryć się w cieniu wiekowej bramy zamku królewskiego.

/Chwila przerwy. Muszę skoczyć po papier toaletowy. Łzy cieknące mi po policzkach nie są dla mnie problemem, ale muszę wysmarkać nos zanim nakapie mi do kubka z herbatą./

Bo tak to już ze mną jest. Pomimo całej mojej racjonalności jestem podatny na wzruszenia. A wzruszają mnie właśnie takie gesty. Patriotyzm, oddanie dla sprawy i wypełnianie zobowiązań bez względu na koszty (wzruszają mnie także m.in. małe dzieci, ale to nie ma żadnego związku z tą notką).

Po chwili spokojnego oddechu i szybszego mrugania gardło się rozluźniło, a obraz przestał być lekko rozmazany. Właśnie mijaliśmy cmentarz na Pasterniku. Za chwilę wysiadam. Na pożegnanie przytuliłem tatę trochę mocniej niż zwykle. W końcu to po nim mam to wszystko.

sobota, 24 kwietnia 2010

Pendulum DJ set

Tłum przeżywa ekstazę. Ludzie krzyczą, piszczą, skaczą, machają rękami nad głową. DJ i MC Pendulum montują się na scenie.

Rozbieram się, zdejmuję koszulkę, skarpety, spodnie, bokserki. Wchodzę do wanny, odkręcam kurek.

Rozpoczyna się. Tłum szaleje. MC drze się do mikrofonu, a tłum razem z nim. "Are you reeaadyy?!" Słychać pierwsze bity. Wszyscy skaczą. Dłonie wysoko w górze. Gorąco. Światła. MC miota się po scenie, skacze, krzyczy. Tłum nie chce być gorszy. Ciała napierają ze wszystkich stron.

Moje dłonie, ręce pachną potem. To nie jest mój pot. Pot wielu innych osób, które się ocierały o mnie.

Jest gorąco. Skaczę wysoko do góry. Czuję, jak ktoś wpada na moje plecy. Czyjś łokieć ląduje w okolicy moich zębów. Z głowy obok krople potu lecą na wszystkie strony. Nad moją głową "przelatują" kolejne osoby. Tłum podaje ich sobie z rąk do rąk, najczęściej niezręcznie, niejednokrotnie zrzucając podróżników na głowy innych fanów. Przy barierkach ochroniarz już wyciąga wielkie ramiona, aby przechwycić podniebną przesyłkę. MC odkręca butelkę i polewa tłum. Sucho w gardle. Ogień w płucach.

Wchodzę pod strumień ciepłej wody. Wszędzie woda. Cisza. Czuję jak piecze mnie zbyt wysuszona skóra.

Woda. Oddam wszystko za butelkę wody. W głowie pojawiają się abstrakcyjne slogany: "Will kill or do anything else for water." MC skacze w tłum. Dziesiątki rąk starają się go chociaż dotknąć. Zanim wróci na scenę uściśnie jeszcze kilkanaście dłoni. Za nim lecą tam staniki.

Zamykam oczy i staram się nie myśleć o niczym. Czuję, jak woda spływa po całym moim ciele, po ramionach, po torsie.

Oślepiające światła stroboskopowe walą prosto w oczy. Realność staje się coraz bardziej abstrakcyjnym pojęciem. Świat składa się z przerywanych, czarno-białych klatek. Adrenalina przelewa się poza granice wyobraźni. Ludzie walają się tu i tam. Ktoś za mną słania się na nogach, dwóch innych stara się go podtrzymać. Głowa bezładnie opada, by po chwili podnieść się, w oczach widać szaleństwo, a ramię rytmicznie strzela do góry. Dwie dziewczyny zaraz przede mną zaczynają się namiętnie całować. Wszyscy są wyczerpani, ale nikt nie potrafi przestać się ruszać. Piski. Błyski.


Must be the new word for water.. for water
Hands
Can't even hold a thing

All that is thirst.

środa, 7 kwietnia 2010

deklaracja

Uwielbiam brać prysznic. Chyba z powodów ideologicznych na dobre zrezygnuję z kąpieli wieczorem, aby codziennie rano móc wziąć prysznic bez troski o ujemne nawilżenie mojej skóry. Autentycznie czuję, jak zmywa ze mnie zmęczenie, napełnia mnie energią i świeżymi pomysłami. Uwielbiam brać prysznic.

Dzisiaj przyszedłem do pracy. Po raz pierwszy pokonałem ten odcinek na piechotę :)
/Oprócz pewnego nocnego sprintu z Bronowic na RDA, czas 20 minut i przeczucie nadchodzącej eksplozji płuc/
Wrażenia? Było wspaniale :) Co prawda powietrze ciężko nazwać świeżym (szczególnie w okolicy UP), ale w okolicy Placu Inwalidów powiało zapachem drzew i kwitnących forsycji a i temperatura była nawet nie taka niska, co razem dawało złudne wrażenie wiosny owocujące szerokim uśmiechem na twarzy i dalekim bujaniem w obłokach :)

O czym to bujałem?

Już parę dni temu zgodnie doszedłem do wniosku (zgodnie ze sobą samym), że czas najwyższy na zmiany. Czułem się, jakbym stracił wszystko. Owszem, to było przygnębiające, nawet bardzo. Jednak zdałem sobie sprawę, że jest to jednocześnie dla mnie wielka okazja. Nie mając niczego, co by mnie trzymało, mogę wykreować na nowo swoje życie w taki sposób, na jaki tylko mam ochotę :)

Do jakich wniosków doszedłem?
Zbyt często przejmowałem się rzeczami błahymi, olewając sprawy ważne. Czas to zmienić. Naprawić to, co zawaliłem (tam, gdzie się da). Zrezygnować z niektórych rzeczy i nie angażować się już we wszystko jak popadnie (i tak nic z tego nie było). Wycofać się tam, gdzie nie chcę/nie mogę/nie mam czasu dawać. Znaleźć coś, co mnie interesuje. I wreszcie: czas znowu zacząć marzyć.

Stay hungry. Stay foolish.

Chcę pływać pod żaglami. Chcę zrobić patent sternika. Chcę skakać ze spadochronem. Chcę się sam otwierać. Chcę latać na szybowcach. Chcę podróżować. Zwiedzać inne miasta. Przeżywać przygody. Chcę grać na pianinie. Chcę oglądać filmy w innych językach. Chcę żyć swoim życiem i brać z niego ile wlezie! Chcę śmiać się, śpiewać na głos i uśmiechać się do nieznanych ludzi w tramwaju.

Chcę!

piątek, 2 kwietnia 2010

And the worst part there's no-one else to blame

Od trzech dni leżę u podnóża wielkiej góry. Pamiętam, że wyruszyłem w to miejsce, aby zdobyć szczyt. To miała być długa i żmudna wspinaczka, uwieńczona wielkim, wspaniałym sukcesem. Przeszedłem wiele kilometrów, aby się tu dostać. Samo dotarcie pod tą górę było już nie lada wyzwaniem.

Niestety, nie pamiętam już dlaczego się na to zdecydowałem. To, co mnie tu kierowało odeszło. Zostałem sam na sam z niczym u podnóża wielkiej góry. Bez jakiejkolwiek motywacji aby ruszyć się w którąkolwiek stronę.

Więc leżę.

niedziela, 28 marca 2010

zajęcia z komunikacji interpersonalnej

sobota, 27 marca.
__________________________________

What I've done
I'll face myself
To cross out what I've become
Erase myself
And let go of what I've done


Mateusz, co zrobiłeś? Dokąd doszedłeś? Czy widzisz, dokąd doprowadziła Cię Twoja lekkomyślność i skrajny brak odpowiedzialności?

Czy zdajesz sobie sprawę, że teraz nie wystarczy już, że tylko wyjdziesz i zamkniesz za sobą drzwi?

Zaszedłeś zdecydowanie za daleko, konsekwentnie paląc za sobą kolejne mosty.


Nie wiesz, nie wiesz, nie rozumiesz nic.


Przejść wielką rzekę bez trudu i wyrzeczeń.

piątek, 26 marca 2010

If you don't know where to go, any road will take you there.

I am the passanger and I ride and I ride

Wracam do Cieszyna. Szkoda, że spędzę w nim dziś tylko 3 godziny. Dobrze jest mieć miejsce, do którego zawsze można wrócić. DOM. Czas tułaczki jest męczący i niepewny.

Poważnie myślę nad tym, aby kiedyś, gdy będę bogaty (...) wykupić to mieszkanie. Abym miał swoje najbezpieczniejsze miejsce pod słońcem. Abym miał dokąd wracać w ciemną noc.

Oh, the sky looks so good tonight

Tak nie wolno. A mimo to wciąż brnę naprzód. I wcale nie mam tak często ochoty zawracać, jak mogłoby się wydawać.

- Masz piękne oczy.
- Nie pierwszy mi to mówisz i nie ostatni.

Stay hungry. Stay foolish.
Yeah. Recently I'm hungry and foolish like hell. They are telling me that walking gets too boring, when you finally learn how to fly. But I'm crawling! Maybe floating is not even so bad. If you don't know where to go, any road will take you there.

"I was 21 and I didn't know what I want to do in my life. But still I was in love."

Łączenie kropek. Czy gdybym jutro miał umrzeć, zrobiłbym to samo, co robię dzisiaj?

czwartek, 18 marca 2010

Komu wiele dano, od tego wiele wymagać się będzie.

Biurko jest kompletnie zawalone. Oprócz komputera jedyną wolną przestrzenią jest miejsce, gdzie muszę położyć ręcę, aby móc pisać na klawiaturze. Talerz, miska, łyżeczki, widelec, mnóstwo kubków, szklanki, chusteczki, tabletki, zdjęcia, koperty, obrazki, wafelki, papierki, karteczki, łańcuszki, ulotki... Łóżko wygląda nie lepiej. Nie pościelone od zeszłego weekendu a na nim ubrania (czyste i brudne), butelki, podręczniki, plakat, prezenty...

Poczta? Parę dni zaległości. Chyba, że trzeba było coś zrobić - wtedy nieprzeczytane wiadomości są nawet starsze. W szafie kończą się ubrania - w sumie co się dziwić, skoro leżą na łóżku.

Dzisiaj ukończyłem szkolenie z programu "Młodzież w działaniu". To bardzo dobrze. Szkoda, że nie udało mi się jednak wcześniej zakończyć pozytywnie sesji - teraz będzie mnie to kosztować już poważne pieniądze. Oczywiście przepchnąłem wszystkie kobyły - wyłożyłem się na dwóch zaliczeniach, które większość zaliczyła od razu, a które ja postanowiłem sobie odłożyć na koniec. Tylko że jakoś nie miałem już siły się za to zabrać.

Co należy zrobić, gdy nie chce Ci się nic robić? Weź na siebie więcej, wtedy nie będziesz miał czasu na takie problemy. Co zrobić, kiedy to nie pomaga? [TU JESTEŚ]



„Komu wiele dano, od tego wiele wymagać się będzie; a komu wiele zlecono, tym więcej od niego żądać będą.”

Ewangelia Łukasza 12,48

niedziela, 14 marca 2010

The Grey, The Silver and The Black

Było ich troje, a w każdym z nich siedziało coś innego, choć wszyscy szukali tego samego: prawdziwej, czystej miłości.

[B] Czerń zawsze dobrze wypadała ze srebrem. Ludzie nas uwielbiali. Byliśmy nierozłączni, wszędzie razem. Wspaniale się dogadywaliśmy.
Potem przyszedł problem...
[S] Tak na prawdę nigdy nie potrafiłam zrozumieć, co mu strzeliło do głowy. To nie było tak, że problem się pojawił nagle. Nie, on już dużo wcześniej był taki... nieobecny...
Tak?
[S] Powiedział, że zabrakło mu trochę szarości. Że to srebro, to idealne połączenie, ten szum, oklaski, medialność... Że ta ciągła perfekcja już go męczy, że on już tak nie może. Że zabrakło mu szarości...
(Znacząco patrzy w stronę G)
[G] Ja nie wiem o co w tym wszystkim chodzi. Miałam olbrzymią przyjemność nie mieć z tym żadnego związku dopóki on się nie odezwał.
Nie wiedziałam o tym wszystkim! Nie miałam bladego pojęcia o tym, że siedzi po uszy w czymś innym. Gdybym wtedy wiedziała, na pewno by mnie tu dziś nie było.
Uhm...
(Niezręczna cisza)
[G] Mam tego dość. Wychodzę.
G wychodzi.
[S] Chciałabym zniknąć.
S znika.
Wygląda na to, że zostaliśmy sami.
[B] Pan został sam. (Wyciąga pistolet) Sam na sam z wielkim problemem. Proszę wyciągnąć kasetę z dyktafonu i mi podać.
Ale... ale...
[B] (STRZELA) Żadnych kurwa ale.
B sięga po dyktafon, wyjmuje kasetę, chowa do wewnętrznej kieszeni. Chowa pistolet. Wyciąga papierosy, pali jednego.
[B] (Zamyślony) Żadnych kurwa ale... (Zaciąga się, wypuszcza dym)

Zaciemnienie, widać tylko unoszący się dym.