niedziela, 25 kwietnia 2010

My name is Saakaszwili. Micheil Saakaszwili.

Godzina 9 rano. Przejeżdżamy z tatą jego białym Florino koło lotniska w Balicach. Od dwóch godzin jedziemy na wschód, do Krakowa, a słońce wciąż świeci nam prosto w białą maskę.

"To tu wszyscy oni lądowali", rzuca tata mając na myśli wszystkich oficjeli, którzy tydzień wcześniej przylecieli na pogrzeb Lecha Kaczyńskiego.
"A wiesz co zrobił Saakaszwili?" pytam niby również mimochodem.

W tym momencie czuję wielką gulę chwytającą mnie za gardło, a do oczu cisną się łzy. Wszyscy wiemy, co zrobił Saakaszwili. Przyleciał na ten pogrzeb ze Stanów Zjednocznych. Jego samolot został zatrzymany we Włoszech. Jednak Micheil się nie poddał. W momencie, gdy żałobnicy już gromadzili się w Bazylice Mariackiej, jego samolot odrywał się od pasa startowego w Rzymie. Stamtąd poleciał do Turcji. Z Turcji do Bułgarii, z Bułgarii do Rumunii i dopiero z Rumunii udało mu się dolecieć do Krakowa. Kondukt żałobny był już w połowie ulicy Grodzkiej, kiedy czarna limuzyna gruzińskiego prezydenta wjechała na Wawel. Tłum dziennikarzy z całego świata chwycił za telefony, aby powiadomić o tym swoje agencje prasowe. Białe kwadraty ozdobione czerwonymi krzyżami św. Jerzego błysnęły w słońcu, by po chwili skryć się w cieniu wiekowej bramy zamku królewskiego.

/Chwila przerwy. Muszę skoczyć po papier toaletowy. Łzy cieknące mi po policzkach nie są dla mnie problemem, ale muszę wysmarkać nos zanim nakapie mi do kubka z herbatą./

Bo tak to już ze mną jest. Pomimo całej mojej racjonalności jestem podatny na wzruszenia. A wzruszają mnie właśnie takie gesty. Patriotyzm, oddanie dla sprawy i wypełnianie zobowiązań bez względu na koszty (wzruszają mnie także m.in. małe dzieci, ale to nie ma żadnego związku z tą notką).

Po chwili spokojnego oddechu i szybszego mrugania gardło się rozluźniło, a obraz przestał być lekko rozmazany. Właśnie mijaliśmy cmentarz na Pasterniku. Za chwilę wysiadam. Na pożegnanie przytuliłem tatę trochę mocniej niż zwykle. W końcu to po nim mam to wszystko.

3 komentarze:

mico pisze...

dobrze wiedzieć, że nie tylko ja tak mam :P
Micheil zabił ćwieka wszystkim... nam wszystkim.

nann pisze...

szkoda, że we własnym, bieżącym, realnym życiu, tak ciężko pozwolić sobie niektórym na wzruszenie i refleksję.
keep moving still.

Anonimowy pisze...

tak, w końcu po nim to mam. Wszyscy to mamy.
"Ktoś głaszcze mnie po włosach, nie mówiąc prawie nic."