wtorek, 30 grudnia 2008

jedzenie

"Jak się nazywa posiłek o tej porze?"
"Z tego co widzę, to robisz sobie tosty..."
"Nie o to mi chodzi. Śniadanie, kolacja, obiad?..."
"Na prawdę nie masz w życiu innych zmartwień? Po prostu jedzenie."

sobota, 27 grudnia 2008

kiepsko.

"And you singing the song thinking this is the life 
And you wake up in the morning and your head feels twice the size 
where you gonna go, where you gonna go, where you gonna sleep tonight?"

Amy MacDonald - This Is The Life

Poczucie winy. Zmęczenie.

Kiepsko. Źle.

Ale i dobrze:

  • 3 tygodnie i jeden dzień :)
  • prezent, na który chyba nie zasłużyłem.

...

Poważne rozmowy w samochodzie.

I co, wrócę do Krakowa i będzie jak wcześniej?

where you gonna go, where you gonna go, where you gonna sleep tonight?

And you're waiting outside jimmy's front door 
But nobody's in and nobody's home till 4 
So you're sitting there with nothing to do 
Talking about Robert Riger and his motley crew 
And where you gonna go, where you gonna sleep tonight?

Co ze sobą zrobisz?

Ma już tak nie być. Postanowienia są fajne.

Prześpij się, stary.

sobota, 20 grudnia 2008

nie ma próbowania.

Trochę mi zimno w stopy. Co prawda już minęła godzina 14, ale jeszcze "nie zdążyłem" się ubrać i ciągle chodzę po domu w piżamie (z wielką dziurą w okolicach tylnej cześci ciała) i szlafroku.

Uwaga: nie po mieszkaniu. Nawet nie w 'dziesiątce'. Jestem w domu.

Syn marnotrawny powrócił. Rodzice nie muszą o wszystkim wiedzieć. Ale nawet i to, co wiedzą, raczej nie napawa ich dumą...

Więc nie wstałem dziś rano, żeby pójść do szkoły. Siedzę wciąż w szlafroku, z burzą wilgotnych włosów. Nawet nie zjadłem jeszcze śniadania. Ale to tylko dlatego, że nie ma mleka. Od kiedy się 'wyprowadziłem', spożycie mleka w naszym domu spadło pewnie o jakieś 93%. No więc czekam, aż tata wróci z zakupów i przyniesie, bo jakoś nie chce mi się robić tostów... ;)

Dziś w nocy minęły dwa tygodnie. :) Czuje się, jakby to śmiało był już miesiąc... Czas rzeczywiście szybciej płynie. Może od kiedy mieszkam w Krakowie... Choć pewniej od kiedy zacząłem ten czas spędzać z Nią. Z Tobą to zawsze szybko płynie ;)

Czas ubrać się i zrobić coś ze swoim życiem. Chociaż spróbować... Hm. Dziś w gazecie Telewizyjnej przeczytałem coś, co Yoda powiedział Lukowi: "Nie próbuj. Rób. Albo nie rób. Nie ma próbowania."

 

PS. Józef ma się dobrze, chociaż trochę słabiej już pachnie... ;) Ale cały czas czuć!

wtorek, 16 grudnia 2008

dziwny dzień.

"Ale dzisiaj dziwny dzień."
N. stoi przed lustrem i odgarnia włosy z okularów. Ma na sobie piżamę i widać, że jest jeszcze trochę zaspana.
Podnoszę wzrok, ona też na mnie patrzy.
"No. Dziwny."
Siedzę na skraju łóżka i zakładam skarpetki. Właśnie minęła godzina 14:29.

Wychodzimy wczoraj z mieszkania.
"Fajki mi się skończyły."
"Kupimy po drodze w kiosku."
"Myślisz, że będzie jeszcze otwarty?"
W pierwszej chwili nie rozumiem sensu pytania. A czemu miałby być zamknięty? Jest wieczór, okej, ale normalny dzień roboczy, ludzie pracują w poniedziałkowe wieczory...
Jest 23. O tej porze kioski są już zamknięte.

"Ewci dzisiaj przyjeżdża."
Myślę: po co ona dzisiaj przyjeżdża? Jaki ma sens wracanie do Krakowa pod koniec tygodnia?...
...Mamy wtorek, nie koniec tygodnia.

***

Dziwny dzisiaj dzień. Czemu?
  • Może dlatego, że sen akurat przypadł w godzinach 2:30 - 7:00 i 10:00 - 14:30?...
  • Może dlatego, że boli mnie dziś gardło, mam okrutny katar, kaszlę i najchętniej wróciłbym do łóżka (czy raczej poszedł do niego, w sumie do któregokolwiek z nich..)?
  • Może dlatego, że pomimo iż wychodząc w niedzielę w nocy z mieszkania powiedziałem z uśmiechem na twarzy "do jutra", to jednak nikt się nie zdziwił, kiedy nie wróciłem aż do dzisiaj?
  • Może...

***

Opowiem wam o Tomaszu. Tomasz jest fajny i niekonwencjonalny. Tomasz studiuje filozofię. Kiedy go spotkałem po raz pierwszy, zapytał mnie: "Masz nieskończoną ilość możliwości. Co mi powiesz?" Byłem tak zaskoczony i przejęty, że nie byłem w stanie powiedzieć nic. Miał rację, w każdej chwili mam nieskończoną ilość możliwości. Mimo to, kiedy mi to powiedział...

Tomasz pisał list. Podobno list był długi. W pewnym momencie oznajmił, że idzie wysłać ten list. I wyszedł z mieszkania tak, jak stał: w trampkach i samej bluzie. To było około godziny 14. Na blacie w kuchni została kiełbasa, masło, chleb i wbity w niego nóż - Tomasz robił sobie jedzenie, zanim przerwało mu to wyjście z listem.
Tomasz wrócił następnego dnia rano. Nie wysłał listu, bo zapomniał wziąć go ze sobą. Rzeczywiście, arkusze zapisanego papieru wciąż leżały na biurku. Wszedł do kuchni i spytał: "Ej, czemu schowaliście moją kiełbasę? Przecież robiłem sobie jedzenie..."



[Wszystko, co dziś opisałem, może się nieco różnić od rzeczywistości, zostało jednak oparte na faktach.]

zimna cola, hostel w środku nocy

Zimna cola. Wolałbym w sumie hamburgera, ale z powodu braku innego śmieciowego żarcia cola da radę...

W sumie w ogóle co ja tu robię? Jest środek nocy (no w sumie tak jest), a ja siedzę na recepcji jakiegoś hostelu. Żebym tu jeszcze pracował. Ale nie, nie pracuję. I siedzę. Sam.

Przesiaduję w nieswojej robocie, a dawno powinienem sobie załatwić swoją. Żyję nie swoim życiem.

Dzisiejszego kolosa też uleję. Nawet mnie to nie zmartwiło za bardzo - optymistycznie założyłem, że nauczę się na trzeci i w ten sposób zaliczę ten przedmiot. No teraz to chyba nie będę miał wyboru... (tak się mówi, tylko że wybór jest. kurde.)

Tak, jestem szczęśliwy. Więc o co Ci chodzi?

Mateusz, życie nie wskoczy samo z powrotem na swoje miejsce. Już nawet buty Ci się przetarły. Dobrze, że już nie toniesz. Teraz przyszedł czas na wypływanie w kierunku powierzchni.

***

"To jesteście razem, czy nie? Bo czytając Twojego bloga wcale nie odniosłem takiego wrażenia..."
Rzeczywiście. Jakieś same smęty tu puszczam ostatnio.

środa, 10 grudnia 2008

szczyt w przemokniętych butach. przed nami granie..

"She said: run run run, as fast as you can
But you can't run run from our law given hand...

and she said...
run run run, yeah
run run run, yeah
run run run, yeah
...oooaahwww!!!"
Patrick Wolf - The Childcatcher
(ten głos rozpaczy i ta niesamowita muzyka, pomieszana, połamana, a mimo to wciąż gorliwie trzymająca się tego synkopowego rytmu...)

***

Chyba mi wypadł plecak i kredki rozsypały się po całym chodniku, tylko tego nie zauważyłem i jestem już dwie przecznice dalej... Chyba coś gdzieś zawaliłem, czegoś nie zrobiłem, o czymś zapomniałem i teraz mam drastycznie mało czasu, żeby pozbierać to, co da się jeszcze pozbierać.

NIE, OCZYWIŚCIE, ŻE NIE ŻAŁUJĘ. Kiedy zdobywasz na prawdę wysokie szczyty, przemoknięte buty przestają mieć znaczenie. Mimo to cisną.

Mam wrażenie, że dałoby się to wszystko tak zorganizować, żeby nie gubić kredek po drodze. Żeby nie zawalać, robić co trzeba a jednocześnie nie zapominać o tym, co w życiu najważniejsze i być szczęśliwym.
Zawsze wierzyłem, że uda mi się to pogodzić.
Czyżby czas próby nadszedł?...

"run run run as fast as you can..."
Daj z siebie wszystko, matt, albo porzuć swoje nazwisko i przygotuj się na twarde lądowanie.

***

P.S.: "nie wypalimy się tak szybko. już teraz za dużo nas łączy."

poniedziałek, 8 grudnia 2008

krótkie włosy :D

Widzieliście reklamę Visy z wieczorem kawalerskim? Ostatnio często czuję się podobnie (choć nie tak skrajnie), kiedy wybiegam na ulicę ubierając jednocześnie kurtkę, przerzucając torbę przez głowę, z butami pospiesznie zasznurowanymi w windzie, a do zajęć pozostało 10... 9... 8... 7...

Dzisiaj ustanowiłem rekord - z przystanku Dworzec Główny do Pawilonu Finansów na Uniwersytecie Ekonomicznym w 5 minut :) Następne dwie zajął mi wyjazd windą na szóste piętro ;)



Od godziny 18:30 w piątek do 16:30 w sobotę daje 22 godziny.
Potem 4,5 godziny przerwy i znowu od 21 w sobotę do 12:45 w poniedziałek daje kolejne 39 godzin i 45 minut.
W sumie 61 godzin i 45 minut.
W ciągu jednego weekendu.

Przyjmijmy założenie, że przeciętna para spotyka się codziennie, spędzając razem każdorazowo po 3 godziny. Daje więc nam to prawie 3 tygodnie (20 pełnych dni i 1 godzina, 45 minut).

Ale są pary, gdzie każde mieszka w innym mieście. Widują się tylko na weekend, najczęściej tylko jednego dnia. Po odjęciu czasu dojazdów daje nam to około 6 dni w tygodniu. Ponad 10 tygodni? ...shit me :D

Według tego sposobu naliczania czasu już dawno powinienem mieć krótkie włosy ;)

sobota, 6 grudnia 2008

tydzień 22.0

"I said a thousand million things that I could never say this morning

Got too deep, but how deep is too deep?

This town's a different town today
This town's a different town to what it was last night
You couldn't have done that on a Sunday

That girl's a different girl today
Said that girl's a different girl to her you kissed last night
You couldn't have done that on a Sunday

Well I'm so glad they turned us all away we'll put it down to fate

I thought a thousand million things that I could never think this morning

Got too deep, but how deep is too deep?

Last night what we talked about
It made so much sense
But now the haze has ascended
It don't make no sense anymore"
Arctic Monkeys - From The Ritz To The Rubble



"Dlaczego to robisz? Niszczysz się. Zasługujesz na coś lepszego. Chcesz, ja Ci znajdę! To jest taki... taki czarny koń."

"Nie słuchaj ich... One po prostu jej nie znają."
"Tak wiem - nie znają jej."

"Chyba już wiem, czego chcę. Ale boję się, że ty zmęczyłeś się tym już za bardzo.."

matt07: Wycofaj się. Jeszcze jest pora, jeszcze nie jest za późno, jeszcze możesz!
matt22: Teraz, kiedy wreszcie wygrałem?


***

Przy świtaniu mgły zaczęły opadać. Na miasto spłynął wreszcie błogosławiony spokój. Śmiertelna cisza unosiła się w każdej uliczce, w każdym najmniejszym zaułku. Ślady wczorajszych ciężkich i krwawych walk dziś wygladały surrealistycznie, jakby to wszystko nigdy nie miało miejsca.
Ciężkim krokiem, powłócząc nogami, przechodziłem z jednej kwatery do drugiej. Tak, wygraliśmy. Niech będą przeklęte takie zwycięstwa.

Mgły zaczęły opadać. Północno-wschodni wiatr rozproszył chmury i na miasto padły pierwsze promienie wschodzącego słońca. Jaki dziś piękny dzień. Jaki cichy i spokojny...


***

"I thought a thousand million things that I could never think this morning... "

czwartek, 4 grudnia 2008

tydzień 2.1

"Last night what we talked about, it made so much sense
But now the haze has ascended, it don't make no sense anymore"
Arctic Monkeys - From The Ritz To The Rubble




Wszystkie moje ulubione bluzy gdzieś wsysło.
  1. Błękitna z drzewem na plecach została na Saharze. W sumie mogę o niej już dawno zapomnieć...
  2. Czerwona z dziwnym kapturem i nietypowym zamkiem pod szyją została w Cieszynie, w koszu na brudną bieliznę.
  3. No i teraz druga czerwona, z gitarami i "Rock 'n' Roll" na plecach, też poszła do prania, bo jakoś już nie emanowała świeżością.

No to znowu będę chodził na czarno, jak emo...


Piosenka może też już nie emanuje świeżością, ale za to jaka aktualna.. ;) I podoba mi się. Nawet jeśli należy do jakiegoś dziwnego gatunku muzycznego, który nazywa się 'indie' :P (no dobra, 'indie' przynajmniej większości kojarzy się z czymkolwiek, w przeciwieństwie do Twojego 'trip-hopu' czy 'downtempo'...)

Walki z marazmem ciąg dalszy. Jest ciężko - co chwilę nawzajem podkładamy sobie nogi. Wczoraj jak mu zakosiłem po piszczelach, to leżał i kwiczał, ale, skubany, przystąpił do kontrataku dziś rano - w rezultacie wciąż siedzę w domu przed kompem, słuchając muzyki tak głośno, jak tylko mi się podoba. Nie dobrze, nie dobrze. A wszystko przez to, że Drobny zachorował i nie było motywacji, żeby wstać rano :P (jasne, zwal wszystko na Drobnego).

Wykonałem telefon. Chyba w takim razie czeka mnie jutro z samego rana podróż na Bronowice... Hm, a co z niemieckim? ... Dasz radę, Mateusz, od tego jesteś, bejbe :D

Mam ochotę na czekoladę.

Chciałbym zasnąć i obudzić się we wtorek o 15:30.
Bo jutro to i tak będzie jak sen... :P Dyspenza ;)

4 dni. 5 dni. Jutro.

środa, 3 grudnia 2008

tydzień 1.1

„Music is a heal, no matter who you are

no matter who you are…”

Bonobo feat. Bajka – Walk In The Sky



Dni ciągną się jak z gumy. Wciąż jest 6 dni… Jak to możliwe? Przecież ostatnio było 6 dni i przedostatnio i ileś tam dni temu… Jak to możliwe, że to wciąż ten sam dzień?


Lektorka powiedziała mi dziś na angielskim, że mam dziwny sposób wymowy. Mam dziwny akcent. Trochę zalatuje szkockim, ale tak naprawdę nie jest podobny do niczego… Wygląda na to, że wykształciłem swój własny akcent w języku angielskim, totalnie niezależny od jakichkolwiek podziałów społeczno-geograficznych. Mam słuchać telewizji po angielsku albo audiobooków… ;)


Jutro odpadają ćwiczenia z mikro. Więc jeśli nie będzie mi się chciało, to jutro znowu mogę śmiało w ogóle nie zaglądnąć na uczelnię. Ale i tak będę musiał ruszyć tyłek z domu. Z resztą, ile można siedzieć na mieszkaniu; nie dość, że swoim, to jeszcze TYM?


Pewnie pójdziemy z Viperem na Fisza. Na to znajdę pieniądze. Właśnie – dopiero się zaczął nowy miesiąc, ledwo rodzice przelali kasę na konto, a ja już kombinuje jak mogę, gdzie i na czym by tu zaoszczędzić… Nie ma to jak życie studenckie.


Piszę totalnie o niczym, a czas płynie tak powoli… Niemiecki leży obok mnie i krzyczy do mnie, ale udaję, że go nie słyszę.


Chciałbym zasnąć i obudzić się we wtorek o 15:30.

poniedziałek, 1 grudnia 2008

spoko, rozumiem.

(dokąd, dokąd, dokąd?...)

aha, a jak
a tak..
aha.
Fisz - Polepiony

***

[lekko rozedrgany głos, powietrze buzuje od emocji]
"Tylko się nie śmiej.
Na prawdę chciałabym kiedyś móc Cię pokochać."
[Cytuję z pamięci, mogło być trochę inaczej.]

Spoko. Powiedziałem, że będę, więc jestem. Obiecałem, że będę wspierał, więc nie uciekam, dzielnie stawiam czoła. Nie kochasz mnie, ale ja rozumiem. I daję, ile mogę / ile chcesz.

"Ale jeżeli tak ma być, to musi to być nasza wspólna decyzja. TWOJA i moja."

Spoko. Jestem decyzyjny, podejmuję trudne decyzje, nie uciekam przed odpowiedzialnością. Kocham rozwiązywać problemy i staram się być w tym jak najlepszy. Lepiej trafić nie mogłaś.






Jestem matt.
Czynne 24 godziny na dobę.
Wystarczy zadzwonić, a będę.
Numer przecież znasz.

Od Autora: uwagi w komentarzu.