środa, 12 sierpnia 2009

Katharsis.

Obudziłem się w gęstej, ciemnej mgle przypominającej czarne mleko. Powietrze było tak wilgotne i gęste, że nieomal czułem, jak klei mi się do skóry. Tak mocno i ciasno, że krople potu, coraz większe i gęstsze, nie mogą znaleźć sobie miejsca na jej powierzchni. Koszulka, jak i reszta ubrań, stały się już jakby integralną częścią mnie za sprawą potu, brudu, być może zakrzepów. Wokół unosił się niezidentyfikowany, lekki, ale jednak nieprzyjemny zapach. Powietrze stało jak odlane z ołowiu, ale to lepiej, bo instynktownie wyczuwałem, że gdzie indziej śmierdzi dużo bardziej. Na wpół siedząc, na wpół leżąc, wyczuwałem pod palcami gęstą, lepką maź. Moja dłoń leżąc płasko na ziemi do połowy była zanurzona w tej nieokreślonej substancji. Zacząłem lekko poruszać nią w prawo i lewo. Dno zaczęło się rozpraszać lub może to poziom tej gęstej cieczy zaczął się podnosić. Ale moją uwagę przykuło coś całkowicie innego: oleista maź zaczęła mieszać się i lekko fosforyzować. Z początku sporadycznie, jednak im mocniej i bardziej gwałtownie ruszałem dłonią, tym więcej było w niej fosforyzujących punktów. Nie czułem już żadnych zapachów; nie czułem dusznego i ciężkiego powietrza. Cała moja uwaga skupiła się na tej fascynującej cieczy otaczającej mnie dookoła. Czułem, jak mnie nęciła obietnicą niesamowitej świeżości w tym zatrutym, przegniłym miejscu. Powoli zacząłem się w niej zanużać, nie zwracając już uwagi na nic innego, nie słuchając rozsądku, nie myśląc już w ogóle. Poczułem, jak unoszę się w nieokreślonej, oleistej przestrzeni. Jej krańce rozmywały się poza granicami poznania. Wokół mnie unosiły się, krążyły fosforyzujące punkciki. Począłem dłońmi, ramionami, nogami i po chwili jak już jak tylko mogłem zganiać je w jedno miejsce. Świetliste punkty uciekały, były oporne, mimo to jednak udawało mi się je zbijać w coraz większe skupiska. Gdzieś pod grubą warstwą podświadomości czułem niewyraźny, ale bardzo uporczywy sygnał mówiący, że nie powinno mnie tu być; że nie powinienem tego robić; że jak najszybciej powinienem stąd uciekać. Ale nie słuchałem, zafascynowany światełkami w mroku. Światełka poczęły przybierać fantazyjne, intrygujące formy. Czułem w sobie olbrzymi lęk i przemożną chęć ucieczki, mimo to ciekawość była nie do opanowania. Wyciągnąłem dłonie i czułem, jak przenika mnie boski wiatr poznania. Obracałem świetliste formy między palcami i cała moja twarz błyszczała, a wokół unosiły się inne drobinki i nie było nic więcej oprócz ciemnej, oleistej, niekończącej się mazi. Chcąc wiedzieć więcej ścisnąłem moje formy i nagle poczułem, że znowu znajduję się na powierzchni. Całe zaciekawienie, zaintrygowanie, tajemniczość - wszystko to nagle uciekło, zostałem sam i znowu znajdowałem się na dnie śmierdzącej, czarnej mgły, a ciecz pode mną robiła się coraz gęstsza i nie mogłem się ruszyć. I już nie chciałem widzieć więcej. Chciałem jak najszybciej uciec, ale maź mnie trzymała, blokowała mnie. Smród wokół był coraz potężniejszy, a maź była czarna i gęsta, coraz bardziej przypominała gorącą smołę, choć była chłodna. W momencie poczułem, że koniec jest blisko, zmobilizowałem więc wszystkie siły i podniosłem się gwałtownym ruchem, a maź wystrzeliła za mną. Pochwyciła moje kostki i nadgarstki, a z jej wnętrza wystrzeliły świetliste formy, układające się w wyraźne napisy. Słowa zaczęły krążyć wokół mnie, a ja nie szamotałem się już i przyglądałem się im wszystkim po kolei: "samouwielbienie", "megalomania", "lenistwo", "samogwałt", "pseudoakceptacja". Czułem, jak te słowa spadają na mnie, a ja kładłem się coraz niżej i już niewiele widziałem, bo wszystko przesłoniła czarna, oleista mgła. Ciecz otaczała mnie i podnosiła się wciąż wyżej, aż poczułem ją na mojej klatce piersiowej, szyi, podbródku. Nie myśląc już o niczym zatopiłem się w mieszaninie słów i pojęć, by uciec na zawsze.

wtorek, 11 sierpnia 2009

euro ma zielony kolor

Deszcz uchronił mnie przed koszeniem trawy w Bażanowicach, więc pomimo popołudniowej pory cały czas chodzę po domu w piżamie, szczotkując zęby i na zmianę zapalając światło w innych pomieszczeniach.

Niesamowite. Jeszcze tydzień temu o tej porze nie myślałem o niczym innym jak o "jeszcze 15 minut do obiadu...", tą mantrą zaklinając rzeczywistość. Jeśli teraz w Austrii pod Wiedniem też jest taka pogoda, to oni pewnie teraz tak samo myślą tylko o tej jednej rzeczy, a na hali jest szaro, cicho i ponuro. Zapuchnięte oczy i wargi wydymane w bezmyślnym obieraniu, woreczkowaniu, klejeniu...

Sałata. Euro ma zielony smak.