piątek, 11 grudnia 2009

mój idelany dzień (hiper-zakrztuszenie)

  • Budzik. Wstaję od razu.
  • Ubierz się i pościel łóżko.
  • Zjedz dobre śniadanie i zrób sobie drugie śniadanie na wynos, a jeśli trzeba, to także obiad.
  • Ogól się.
  • W ogóle zadbaj o swój wygląd.
  • Nie spóźniaj się.
  • Zamykaj drzwi za sobą, kiedy wychodzisz.
  • Wyrzuć śmieci.
  • Pij dużo wody.
  • Uprawiaj jakiś sport.
  • Przychodź na zajęcia przygotowany.
  • Bądź aktywny, zgłaszaj się i zadawaj inteligentne pytania.
  • Powtarzaj w domu to, co robiliście na zajęciach.
  • Czytaj dużo.
  • Ucz się.
  • Uśmiechaj się dużo.
  • Bądź pomocny.
  • Dzwoń do niej.
  • Pisz do niej.
  • Mów jej, że ją kochasz.
  • Pamiętaj o niej.
  • Pamiętaj, co do Ciebie mówi.
  • Pamiętaj, co inni do Ciebie mówią.
  • Pamiętaj imiona innych ludzi.
  • Skupiaj się na tym, co do Ciebie mówią; słuchaj ich i pomagaj im rozwiązywać ich problemy.
  • Nie bój się.
  • Bądź przyjazny i otwarty.
  • Pomóż jej rzucić palenie.
  • Nie pij zbyt dużo.
  • Pracuj dużo.
  • Nie obijaj się.
  • Planuj swój dzień.
  • Wypełniaj swój plan.
  • Sprzątaj po sobie.
  • Sprzątaj tam, gdzie spędzasz więcej czasu.
  • Myj ręce przed wyjściem z toalety.
  • Rozmawiaj z rodzicami.
  • Spotykaj się przyjaciółmi.
  • Dbaj o nowe znajomości.
  • Dbaj o stare znajomości.
  • Myśl wcześniej o prezentach.
  • Nie śpij zbyt dużo.
  • Wysypiaj się.
  • Bądź pełen energii.
  • Módl się.
  • Chodź do kościoła.
  • Żyj w zgodzie z Bogiem.
  • Żyj w zgodzie z innymi ludźmi.
  • Żyj w zgodzie z naturą.
  • Nie onanizuj się.
  • Nie oglądaj pornografii.
  • Czytaj gazety.
  • Nie oglądaj telewizji.
  • Oglądaj dużo filmów.
  • Chodź do kina.
  • Zarabiaj dużo.
  • Udzielaj się.
  • Bądź aktywny.
  • Rozwijaj się.
  • Podróżuj.
  • Organizuj.
  • Bądź oparciem.
  • Miej poczucie humoru.
  • Pomagaj w domu.
  • Wracaj często do domu.
  • Spotykaj się z rodziną.
  • Rozwijaj swoje gusta muzyczne.
  • Interesuj się jej muzyką.
  • Chodź na koncerty.
  • Chodź do teatru.
  • Interesuj się życiem kulturalnym swojego miasta.
  • Mów "dzień dobry" sąsiadom.
  • Staraj się ich poznać.
  • Nie chodź spać zbyt późno.
  • Nie załamuj się.
  • Nie uciekaj.

piątek, 27 listopada 2009

hiperwentylacja

J. mówi mi, że budzi się rano i nie ma po co wstawać, bo nie ma nic do roboty. Ja budząc się rano nie wiem co mam ze sobą zrobić, dopóki nie zrobię jakiegoś planu. Bez planu nie ogarniam, nie wiem co gdzie jak, od czego zacząć i w rezultacie nie robię nic.

Każdej nocy zasypiając myślę o tym, czego nie zdążyłem zrobić dziś i co będę musiał zrobić jutro. Budząc się rano patrzę na zegarek i sprawdzam ile się już spóźniłem. W nocy nie mam snów - moja podświadomość pewnie już dawno doszła do wniosku, że nie mamy na to czasu.

Gdzie nie spojrzę wszędzie trzeba coś zrobić. Nigdzie nie ma odpoczynku. Czas, / pieniądze, // czas, /// pieniądze, //// czas, ///// pien////// czas, /////// czaas, cza////////

środa, 25 listopada 2009

błąd / alter ego

Jest godzina 12:37. Stojąc pod prysznicem w strumieniach ciepłej wody zastanawiam się, gdzie popełniłem błąd i odpowiedź wydaje się być aż nazbyt oczywista. Właśnie dlatego jest to dla mnie takim problemem.

"Myślisz, że zrobiłem źle?"
"Nie zawsze, gdy jest jakiś problem, musi to być twoja wina. Inni to też ludzie i też popełniają błędy."
"A co ty byś zrobił na moim miejscu?"
"Ja już swoje zrobiłem. Nie obwiniaj się."

*
To było w pierwszych latach podstawówki. Siedziałem na podwórku, kiedy podbiegł do mnie M. i pyta: "Masz swoje alter ego?" Nie wiedziałem, o czym mówi, więc mi powiedział: "Czytałem wczoraj z tatą komiksy i wiesz, Kaczor Donald ma swoje alter ego. Więc ja też chcę mieć. Chcesz mieć swoje alter ego razem ze mną?"
Nie mam pojęcia, co się później stało z M. i jego alter ego. Kiedy przeprowadziłem się pod koniec drugiej klasy podstawówki straciliśmy ze sobą kontakt. Ale my wciąż mamy się dobrze.
*

Spłukuję szampon, zakręcam kurki.
Zawsze rozsuwam zasłonkę tak samo szybko i energicznie. Czuję, że zmyłem z siebie brud winy. Ochoczo sięgam po ręcznik i zawsze robię to zbyt szybko, strącając wieszak. Wycieram włosy używając wiele siły, jakbym chciał wetrzeć sobie w głowę nowe pomysły i postanowienia.

środa, 16 września 2009

BRNWC

Od wczoraj mieszkam na stałe w Bronowicach. W zajebistym składzie, w ciasnym mieszkaniu. Kiedy zostałem tu sam (bo wszyscy akurat gdzieś wyszli), pierwszy raz w życiu w takiej sytuacji poczułem, że brakuje mi czyjegoś towarzystwa i że fajnie by było, gdyby jednak ktoś wrócił już na mieszkanie (do domu?). Czyżbym znalazł godny przystanek w czasie tułaczki? ... :)

poniedziałek, 14 września 2009

pod ostrzem z galarety

Od tygodnia zabieram się, żeby napisać jakąś notkę i wciąż mi nie wychodzi. I co kilka dni przychodzi mi do głowy kolejny, wspaniały pomysł, którego jednak nie realizuję. A wszystko dlatego, że musiałbym wtedy opisać nadchodzące egzaminy i moje przygotowania do nich. I wyszłoby na jaw moje lenistwo i ignorancja.

Pomimo nieustającego upływu czasu czuję się jakbym chodził wciąż w galarecie - wiszące nade mną ostrze egzaminów sprawia, że wszystko wokół się rozmywa. Zagrożenie ze względu na swój nieprzerwany charakter powoli traci na znaczeniu.

Od tygodnia siedzę wciąż w domu. W teorii powinien być to czas intensywnej, nieomal nieustającej nauki. Tak samo z resztą, jak poprzedni tydzień w Żylinie - albo i bardziej. Już na samym początku, zaraz po przyjeździe, przyjąłem sobie drakoński plan, który z całą sumiennością zamierzałem zrealizować. Z pewnymi mniej lub bardziej drobnymi potknięciami udawało mi się go trzymać przez pierwsze dwa dni. Środa była już luźniejsza, ale cały czas nie było się czego wstydzić. W czwartek przyszło chorobliwe osłabienie, które zmąciło mój rytm aż do soboty. A potem weekend... przecież nie było warunków, tyle ludzi w domu (to nic, że mój pokój jest od niego szczelnie odgrodzony).

I tak od kilku dobrych dni wielokrotnie więcej czasu niż nad książkami spędzam przed komputerem. I mógłbym na tym wyznaniu poprzestać - z jednej strony przyznałem się już do winy, z drugiej strony wciąż jeszcze nie zdradziłem najbardziej drażliwego szczegółu wystawiającego mnie na publiczne pośmiewisko. Bo sam fakt spędzania czasu przed komputerem w dzisiejszych czasach wcale nie jest niczym dziwnym (swoją drogą bardzo żałuję, że program moich studiów uniemożliwia mi korzystanie z komputera w celach także stricte naukowych). Ludzie całymi dniami przed komputerami pracują. A jeśli nawet nie, to robią mnóstwo innych mniej lub bardziej pożytecznych rzeczy, których jednak nie można jednoznacznie określić jako stratę czasu: czytają gazety, sprawdzają maile, piszą do siebie listy, rozmawiają na przeróżne sposoby za pomocą rozmaitych komunikatorów internetowych...

Ale ja nie robię niczego z tych rzeczy. Niestety, powód dla którego spędzam tu tak wiele czasu jest zupełnie inny. The Sims 2. Wiem to już od dawna, a teraz nadszedł chyba także czas, aby tą wiedzą podzielić się z innymi: ta gra wpływa na mnie tak samo uzależniająco jak Harry Potter. Z tym, że Harry Potter, nawet ten najgrubszy (mam na myśli tom książkowy), kiedyś się wreszcie kończy. Simsy nie kończą się nigdy.
Moje skłonność do uzależnienia od tej gry dała o sobie znać już przy całkowicie pierwszej edycji tej gry, gdy do wyboru było raptem mniej niż 10 działek, na których można było wybudować domy. Pamiętam, moja pierwsza rodzina nazywała się Nowak. Nigdy nie tworzę swojej własnej rodziny, nie bawi mnie tworzenie ludzi - dla mnie prawdziwym wyzwaniem jest wyciąganie ich z ich problemów: zadłużenia, odrzucenia towarzyskiego, niskich zarobków. Problemem była dla mnie pierwsza część jeszcze bez żadnych dodatków - o czym więc mówić, gdy druga część tej gry przyniosła ze sobą aspiracje, cele życiowe, marzenia! Tyle pól rozwoju do popisu! Tak oto gra ta jest w stanie pochłonąć mnie bez reszty, gdy realizuję życiowe marzenia moich Simów, zamiast swoich własnych.

środa, 12 sierpnia 2009

Katharsis.

Obudziłem się w gęstej, ciemnej mgle przypominającej czarne mleko. Powietrze było tak wilgotne i gęste, że nieomal czułem, jak klei mi się do skóry. Tak mocno i ciasno, że krople potu, coraz większe i gęstsze, nie mogą znaleźć sobie miejsca na jej powierzchni. Koszulka, jak i reszta ubrań, stały się już jakby integralną częścią mnie za sprawą potu, brudu, być może zakrzepów. Wokół unosił się niezidentyfikowany, lekki, ale jednak nieprzyjemny zapach. Powietrze stało jak odlane z ołowiu, ale to lepiej, bo instynktownie wyczuwałem, że gdzie indziej śmierdzi dużo bardziej. Na wpół siedząc, na wpół leżąc, wyczuwałem pod palcami gęstą, lepką maź. Moja dłoń leżąc płasko na ziemi do połowy była zanurzona w tej nieokreślonej substancji. Zacząłem lekko poruszać nią w prawo i lewo. Dno zaczęło się rozpraszać lub może to poziom tej gęstej cieczy zaczął się podnosić. Ale moją uwagę przykuło coś całkowicie innego: oleista maź zaczęła mieszać się i lekko fosforyzować. Z początku sporadycznie, jednak im mocniej i bardziej gwałtownie ruszałem dłonią, tym więcej było w niej fosforyzujących punktów. Nie czułem już żadnych zapachów; nie czułem dusznego i ciężkiego powietrza. Cała moja uwaga skupiła się na tej fascynującej cieczy otaczającej mnie dookoła. Czułem, jak mnie nęciła obietnicą niesamowitej świeżości w tym zatrutym, przegniłym miejscu. Powoli zacząłem się w niej zanużać, nie zwracając już uwagi na nic innego, nie słuchając rozsądku, nie myśląc już w ogóle. Poczułem, jak unoszę się w nieokreślonej, oleistej przestrzeni. Jej krańce rozmywały się poza granicami poznania. Wokół mnie unosiły się, krążyły fosforyzujące punkciki. Począłem dłońmi, ramionami, nogami i po chwili jak już jak tylko mogłem zganiać je w jedno miejsce. Świetliste punkty uciekały, były oporne, mimo to jednak udawało mi się je zbijać w coraz większe skupiska. Gdzieś pod grubą warstwą podświadomości czułem niewyraźny, ale bardzo uporczywy sygnał mówiący, że nie powinno mnie tu być; że nie powinienem tego robić; że jak najszybciej powinienem stąd uciekać. Ale nie słuchałem, zafascynowany światełkami w mroku. Światełka poczęły przybierać fantazyjne, intrygujące formy. Czułem w sobie olbrzymi lęk i przemożną chęć ucieczki, mimo to ciekawość była nie do opanowania. Wyciągnąłem dłonie i czułem, jak przenika mnie boski wiatr poznania. Obracałem świetliste formy między palcami i cała moja twarz błyszczała, a wokół unosiły się inne drobinki i nie było nic więcej oprócz ciemnej, oleistej, niekończącej się mazi. Chcąc wiedzieć więcej ścisnąłem moje formy i nagle poczułem, że znowu znajduję się na powierzchni. Całe zaciekawienie, zaintrygowanie, tajemniczość - wszystko to nagle uciekło, zostałem sam i znowu znajdowałem się na dnie śmierdzącej, czarnej mgły, a ciecz pode mną robiła się coraz gęstsza i nie mogłem się ruszyć. I już nie chciałem widzieć więcej. Chciałem jak najszybciej uciec, ale maź mnie trzymała, blokowała mnie. Smród wokół był coraz potężniejszy, a maź była czarna i gęsta, coraz bardziej przypominała gorącą smołę, choć była chłodna. W momencie poczułem, że koniec jest blisko, zmobilizowałem więc wszystkie siły i podniosłem się gwałtownym ruchem, a maź wystrzeliła za mną. Pochwyciła moje kostki i nadgarstki, a z jej wnętrza wystrzeliły świetliste formy, układające się w wyraźne napisy. Słowa zaczęły krążyć wokół mnie, a ja nie szamotałem się już i przyglądałem się im wszystkim po kolei: "samouwielbienie", "megalomania", "lenistwo", "samogwałt", "pseudoakceptacja". Czułem, jak te słowa spadają na mnie, a ja kładłem się coraz niżej i już niewiele widziałem, bo wszystko przesłoniła czarna, oleista mgła. Ciecz otaczała mnie i podnosiła się wciąż wyżej, aż poczułem ją na mojej klatce piersiowej, szyi, podbródku. Nie myśląc już o niczym zatopiłem się w mieszaninie słów i pojęć, by uciec na zawsze.

wtorek, 11 sierpnia 2009

euro ma zielony kolor

Deszcz uchronił mnie przed koszeniem trawy w Bażanowicach, więc pomimo popołudniowej pory cały czas chodzę po domu w piżamie, szczotkując zęby i na zmianę zapalając światło w innych pomieszczeniach.

Niesamowite. Jeszcze tydzień temu o tej porze nie myślałem o niczym innym jak o "jeszcze 15 minut do obiadu...", tą mantrą zaklinając rzeczywistość. Jeśli teraz w Austrii pod Wiedniem też jest taka pogoda, to oni pewnie teraz tak samo myślą tylko o tej jednej rzeczy, a na hali jest szaro, cicho i ponuro. Zapuchnięte oczy i wargi wydymane w bezmyślnym obieraniu, woreczkowaniu, klejeniu...

Sałata. Euro ma zielony smak.

wtorek, 16 czerwca 2009

in the eye of the tiger // ludzie pełni cnót

Wczoraj było pierwsze tak bezpośrednie starcie. Wcześniej okrążaliśmy się, obserwując się, z dala zaglądając sobie w oczy. Wczoraj stanęliśmy twarzą w twarz: ja versus widmo wydalenia z uczelni.

Byłem na uczelni przed wpół do dziewiątej, kiedy jeszcze zdecydowana większość studentów stała pod pawilonem S. Wszyscy w graniturach. Ja miałem na sobie raczej średnio oficjalną marynarkę, koszulę, jeansy i moje nowe trampki. Już na poprzednim egzaminie doktor robił problemy z powodu stroju. Co zrobić, kiedy garnitur został w Cieszynie. Peto, szybka wymiana ściąg, wycinanki i (gdy nie ma nożyczek) wydzieranki. Wchodzimy.
Pod salą jest już tłoczno i nieco duszno. W oczach skaczą mroczki od wszechobecnego garniaka. W końcu zjawia się pan doktor Wu. Staje przed drzwiami i wpuszcza według listy, jednocześnie kontrolując poprawność stroju. Grupa pierwsza. Następna lista, grupa druga. Wreszcie trzecia. Emocje coraz bardziej we mnie buzują. Doktor puszcza coraz bardziej przeciągłe spojrzenia za przechodzącymi facetami. Widać, że wpuszczanie studentów na salę wyraźnie go irytuje. "Kochaniewicz." Wchodzę. Staram się nie odwracać tyłem, bo na plecach mojej marynarki znajduje się wielki, szary napis, który nie wprawnemu oku mógłby przypominać plamę po nieco już zestarzałym, jednak soczystym pawiu. Tym samym eksponuję tors, na którym ewidentnie brak jakiegokolwiek krawata. To mnie pogrążyło. Mijam już pana doktora i chciałbym jak najszybciej znaleźć się jak najdalej stąd, jednak kontem oka widzę, jak jego spojrzenie, zaintrygowane brakiem ozdoby na mojej klacie powoli zsuwa się niżej. Czuję, jak jego spojrzenie wypala długą pręgę w moich niebieskich jeansach i następnie zamienia moje nowe trampki (szare, wsuwane, w kwadraty) w kupkę popiołu. "Co to jest, egzamin czy piknik?! Jeszcze tylko puszki piwa brakuje w ręcę. Proszę wyjść, nie będzie pan pisał."

Kiedy sam zostaję przed zamkniętymi drzwiami sali wykładowej zostaje mi dużo czasu na rozmyślanie o innej, jeszcze gorszej wiadomości. Chwilę przed wejściem dowiedziałem się, że zaliczenie ze statystki w drugim terminie będzie miało miejsce dziś, o godzinie 12:15. Zostały mi dokładnie 4 godziny. 4 godziny, w ciągu których mogę rozmyślać jak bardzo jestem w dupie, jak kiepsko poszedł mi pierwszy kolos i dlaczego uciekając przed sromotną porażką nie poszedłem na poprawkę. 4 godziny, żeby jasno i wyraźnie zdać sobie sprawę, że jeśli już teraz nie złożę podania o przyjęcie na studia, to kiedy wypieprzą mnie pod koniec września będzie już za późno, żeby złożyć gdziekolwiek indziej. A wtedy będę miał cały rok, żeby dobrze pomyśleć o swoim życiu, gdy będę codziennie wstawał o 7 rano, aby zdążyć do pracy. Przez caały rok.



Los chyba jednak po raz kolejny (nigdy nie próbowałem, ale raczej nie jest możliwym policzyć który to już raz) w ostatniej chwili zdobył się na odruch sympatii i rzucił swój miażdżący gniew w jakąś inną stronę. Gorąco współczuję ludziom, którzy musieli wtedy znaleźć się na lini ognia. Po panice, która zajęła mi ponad godzinę, zostały mi ponad dwie, żeby zrobić szybką powtórkę. Szczęsliwie Maciek też musiał do tego podejść, podzielił się ze mną swoimi wzorami i swoją wiedzą o ich zastosowaniu. To wystarczyło na 3,0 - mogłoby być nawet 3,5 gdybym nie zrobił jednego głupiego błędu.
Do geografii podchodzę w piątek - wtedy jakiś inny kierunek ma jeszcze z nim egzamin. Na pewno będę miał na sobie garnitur.



*****



O godzinie 4:30 Nana w końcu wstała z łóżka celem nauki. Mniej więcej 15 minut później razem z notatkami rozlokowała się w saloonie. Odruchowo chciała usiąść na środkowym fotelu, jednak dziś był podejżanie mokry. Na tym mieszkaniu lepiej nie ryzykować, więc usiadła obok.
Pięć godzin później, już po śniadaniu, do Nany dołączyła Ewci. Odruchowo siadła na fotelu zaraz obok niej. Po jakimś czasie rzeczywiście poczuła wilgoć pod swoim tyłkiem, ale zignorowała to myśląc, że w najgorszym przypadku mogłoby być to wczorajsze piwo. Ale równie dobrze może to być tylko herbata lub woda mineralna. Kiedy prawie godzinkę później Ewci zrobiła sobie przerwę, jej miejsce zająłem ja. Nana zwróciła mi uwagę, że rano ominęła to miejsce, bo było dziwnie wilgotne. Z beztroską odparłem, że jeśli tak, to wszystko musiała wytrzeć już Ewci. Mniej więcej 15 minut później na scenie pojawia się Evelka, z lekko podpuchniętymi oczami i w lekko rozciągniętej piżamie. Kiedy widzi mnie, oczy nagle jej się rozszerzają i z przejęciem krzyczy: "Nie siadajcie na tym fotelu!" Oboje ze znużeniem właściwym przewlekłej nauce i odrobiną zdziwienia i zainteresowania (wreszcie coś się dzieje!) podnosimy wzrok i wlepiamy w nią swoje spojrzenia. "Czemu?" pada pytanie zadane bezbarwnym głosem. "*** się tu wczoraj posikała!"
Nasze oczy w momencie osiągają rozmiar pięciozłotówek, a znużenie pryska gdzieś, wciskając się w najciemniejsze kąty. "Jak to: posikała?!" Z gracją i zwinnością zrywam się z fotela, ze zgorszeniem stwierdzając, że mój tyłek jest MOKRY!

15 minut później na mieszkaniu cały czas wszyscy o tym gadają. Jedną z rozmów kwituje posępne stwierdzenie: "no tak, to jest już prawdziwy alkoholizm". A mnie przypomina się wers piosenki: "Ludzie pełni cnót... ludzie pełni cnót."

niedziela, 14 czerwca 2009

geografia ekonomiczna

Poczucie beznadziei. Myślę o jutrzejszym egzaminie i moich próbach nauki. Mam 500 pytań, z których on wybierze jakieś 25. Wszystkie tak samo bez sensu i nie do zapamiętania. Nawet nie wiem, czy zdążę wszystkie przeczytać (bo czytam ze zrozumieniem, a to czasem jest trudne). Już nawet nie obiecuję sobie, że w przyszłym semestrze będzie lepiej, jest już na to zdecydowanie za późno. Jedyne, czego teraz chcę, to mieć to już za sobą. Wynik staje się sprawą drugorzędną.

W końcu zdałem sobie z tego sprawę w całej rozciągłości i trzeba to powiedzieć jasno: studia ze swoim nic nie robieniem i rozleniwianiem działają na mnie fatalnie. Wypadając ze sztywnych i szybkich ram kolejnych dni popadam w lenistwo i powolną, ale nieustępliwą degenerację i depresję. Wierzę, że to dopiero początkowa faza i wszystko jeszcze da się odkręcić.

Tymczasem sesja oprócz ciągłej, męczącej i niekończącej się konieczności nauki przyniosła także coś jeszcze: wreszcie udało mi się skończyć książkę, którą czytałem najdłużej w całym swoim życiu. W sumie prawie 4 lata :D Oczywiście z długimi przerwami, w międzyczasie przeczytałem mnóstwo innych tytułów. Tą książką jest oczywiście "Imię róży", którą kiedyś w pierwszej klasie liceum z ciekawości wypożyczyłem z biblioteki. Jest to pewien mały sukces w moim życiu :)

czwartek, 11 czerwca 2009

twarde postanowienia nr tysiąc pincet sto dziwińćset - pierwsze starcie

Po wczorajszych twardych postanowieniach przyszło dzisiaj. Czas wstania nawet niezły. A potem dzień jakoś dziwnie przeleciał. Śniadanie i potem dziarsko razem do nauki. Nana rozlokowała się na grzędzie. Po jakiś 15 minutach spała już w najlepsze. Ja, pomny na wczoraj, nie poddawałem się. Też przeniosłem się na grzędę, ale twardo się uczyłem. W sumie może będzie z 45 minut. Chociaż nie wiem na pewno.
Potem położyłem się obok niej. I wstałem. Zjadłem (ona spała i nie chciała obiadu jeszcze). Znowu trochę nauki (tak z 5 minut).

Wieczorem do kina. "Afonia i pszczoły". "Smutny ten film" - pierwszy raz N. ma mniej do powiedzenia na temat filmu niż ja. Czyżby ją aż tak głęboko poruszył? Czy wręcz przeciwnie?

Po kinie redd'sy, szybkie pnaupnau (http://pnaupnau.com, polecam) i do spania. Tak oto minął pierwszy dzień 'nowego życia'. "Nie możemy zaczynać >>od jutra<<, trzeba już, od teraz!". A najlepiej to od wczoraj. Bez tragedii, ale raczej nic dobrego.

(nalewka z suhe smokve)

Rano basen. Ostatni w tym semestrze, a jak się uda, ostatni w ogóle. Dziarsko biorę indeks, papierki z dwiema odróbkami i z podniesionym czołem idę na spotkanie przeznaczenia. No cóż, liczba nieobecności przekroczyła moje oczekiwania. Nawet z uwzględnieniem tych dwóch wymęczonych odróbek na siłowni brakuje mi 5 wf'ów. Czyli trzech do zaliczenia. Stoję i nie wiele myśląc pytam: "I co teraz?", tak jakby to instruktor był odpowiedzialny za tą sytuację. Nic, przyjdzie wrzesień, trzeba będzie przedłużyć sesję i odrobić te 3 baseny w październiku. W tym momencie wszystkie moje problemy odpłynęły w siną dal. Na twarz wypełznął pełen zadowolenia uśmiech i nie zniknął nawet wtedy, gdy w połowie zajęć pani podeszła do mnie, żeby mnie poinformować, że po dokładnym policzeniu mam 6 nieobecności. Co tam 6 nieobecności! Przyjdzie październik i wszystko odrobię! Jak bum cyk cyk ^^

Wieczorem idziemy do kina. Film pobudza we mnie chęć marzeń i potrzebę szczerości jednocześnie. Rozmowę dobrze ilustruje incydent z tramwajem, który ma miejsce w tym samym czasie. Rondo Grzegórzeckie, stoimy na przejściu od strony Rzeźniczej. Żeby dojść na przystanek musimy przejść przez dwa ciągi pasów. Z drugiej strony podjeżdża czternastka - nasz tramwaj. "Zdążymy", mówię na pewniaka, bo czuję szczęście - pomimo, a może właśnie z powodu naszej rozmowy. Tramwaj staje na światłach, a nam się włacza zielone. Biegniemy na drugą stronę i czuję, że jestem na fali, że uda nam się i to tylko dzięki mojemu szczęściu. Bo jestem tu, bo tak chcę, bo taki jestem wyjątkowy. Ale dochodzimy do drugiego przejścia, a tam samochody śmigają w najlepsze - ciągle mają zielone. Tramwaj rusza, a nasza niecierpliwość drastycznie rośnie. "No tak - myślę - teraz miałoby mi się udać, właśnie w trakcie tej rozmowy? To byłby tylko dowód na to, że zawsze mi się uda i o nic nie muszę się starać." Pełen rozterek i niecierpliwości czekam i emocjonuję się bardziej niż przy ogłaszaniu wyników z kolokwium. Ludzie na przystanku już kończą wsiadać, ale nasze światło właśnie się zmienia. Biegnę, ciągnąc za sobą Nanę. Zaraz pogubi swoje buty na obcasie, ale to nie ma znaczenia - jestem na fali, uda mi się. Podbiegamy do tramwaju od tyłu, widzę przycisk - jeszcze się świeci! Ale Nana dopiero wskakuje na krawężnik, więc nie mogę się rzucić do przodu, setne sekundy i napis "otwieranie drzwi" gaśnie dokładnie wtedy, kiedy opada na niego mój palec. Tramwaj rusza. Więc jednak się nie udało.

Noc. Dalszy powrót do domu, ważnej rozmowy ciąg dalszy. Przyszłość, dzieci, twarde postanowienia. Degustacja nalewki z fig i do spania. Jutro nowy dzień. I nowe postanowienia.

poniedziałek, 18 maja 2009

słońce


_______________________
Hehe. Nie wiem jak zrobić, żeby na głównej stronie zdjęcie wyświetlało się mniejsze, ale w całości. Ale ważniejszą połowę i tak widać ;)

skwar

Strasznie dziś gorąco. Upał. Ciężkie, skórzane buty niemiłosiernie grzeją stopy, jak w piekarniku. Długie, czarne spodnie. Idąc po betonowym chodniku zastanawiam się, czemu do jasnej cholery nie ubrałem krótkich gaci i sandałów?

W środku też gorąco. Poczucie winy przypieka bezlitośnie. Co gorsza, tu lżejsze ciuchy nie pomogą, nawet jeśli już dotrę na mieszkanie. Zastanawiające: bez względu na to, jak bardzo bym się nie starał, zawsze uda mi się wcześniej zawalić wystarczająco wiele, żeby potem nie móc tego ogarnąć. Jest to pewien niekwestionowany talent. Szkoda, że tak bardzo kwestionuje moje inne talenty.

czwartek, 23 kwietnia 2009

wiosenne zmęczenie

PRZED CHWILĄ
Krok w przód. Krok w tył. Obrót. Tam. Nie, nie tam, tu. Albo tu. Zmywaj garnki. Komputer. Do toalety. Maile. Blog. Pakowanie! Krok w przód. Krok w tył. Obrót.

WCZORAJ
Nie myśl o niczym. Niech Twój umysł się uwolni i oczyści. Totalna pustka. Oddech, wiatr i nic więcej. Stan zawieszenia - pusta głowa, zero myśli, odetnij się.

Stoję bezwiednie z oczami zapatrzonymi dokładnie nigdzie. Nagle wszyscy ruszają do przodu. Wyrywam się ze snu na jawie - no tak, zielone.

WIOSENNE ZMĘCZENIE
Od kilku dni wciąż jestem zmęczony. Bez względu na to, ile śpię. Może powinienem spać dużo mniej? Zawieszam się pomiędzy mieszkaniami, uczelnią, tramwajami i słonecznym Krakowem.

W Krakowie przyszła wiosna. Krótkie spodenki, okulary, pełen lans. Wszędzie propozycje wyjazdów, ciągła organizacja, a już niedługo matura, sesja i wakacje!

Nie powinienem być zmęczony. Ale tak bardzo mi się nie chce...

RÓŻNE
Zamieszkajmy razem / myślisz, że się da? / nie, nie to mieszkanie / chyba nie, pewnie się nie uda / wyjeżdżam. / to może drugie pół roku? / dzień miłości / źle zrobiliśmy, co? / oboje wiemy, o co chodzi.

wtorek, 3 marca 2009

DNO

And we gave it time
All eyes are on the clock
But time takes too much time
Please make the waiting stop

***

OOooooOOOO nieezły hardkor.

"Babka pieprzy coś o ukrytych znaczeniach, podwójnym i potrójnym dnie. A mnie dziś stać tylko na jedno dno. DNO, Mati."
(cytat z pamięci)

Wczorajszy dzień... ("nawet mi o tym nie mów!") No właśnie. Może budziłby lekki uśmiech na twarzy i rozrzewnienie w oczach, gdyby był to środek wakacji. Ale nie jest.

A dziś nie jest jeszcze bardziej.

Sesja no. 1 part 3 nadchodzi. Jak eliminacje, tylko że w drugą stronę.

DNO.

sobota, 28 lutego 2009

lista prezentów

Ponieważ zbliżają się moje urodziny (11 marca), więc postanowiłem trochę nieskromnie zamieścić tu listę prezentów i innych temu podobnych rzeczy, które mogłyby mi się przydać ;]

LEGENDA:
kolor błękitny - niski priorytet
niebieski - niskie prawdopodobieństwo :D raczej nie liczę na to, że mi to ktokolwiek da w najbliższym czasie, ale oczywiście bardzo bym się ucieszył :)
pomarańczowy - potrzebne, drobne
czerwony - potrzebne, trochę większe

  • bokserki
  • skarpetki (garniturowe)
  • torba na ramię (zamiast plecaka)
  • balsam po goleniu
  • laptop / netbook / palmtop / komputer
  • eleganckie buty (takie do garnituru, czarne, skórzane półbuty)
  • koszula (najlepiej na spinki)
  • krawat (najlepiej pasujący do koszuli i nie czerwony)
  • audiobooki (po angielsku)
  • szlafrok
  • perfumy (świeże, lekkie)
  • spodenki na wf
  • zegar ścienny
  • lampka biurkowa / stojąca / klips
  • fotel
  • rozdzielnik prądu (w sensie takie coś do kontaktu; rozgałęźnik)
  • żarówki energooszczędne (normalny gwint, do oświetlenia pokoju jako światło główne - 3 sztuki)
  • kapcie - wsuwane, najlepiej skórzane
  • antyrama (na obraz, który dostałem od Dary dwa lata temu przedstawiający The White Stripes - wymiary na oko metr na 60 cm, o dokładne wymiary trzebaby poprosić Agę, bo obraz jest u mnie w pokoju w Cieszynie)
  • T-shirty (rozmiar M)
To wszystko, co sobie zapisałem :D Generalnie jak na urodziny dostanę cokolwiek z tego, to i tak będzie to pewien sukces ;) Oczywiście jeśli komuś się chce, to pozostawiam wolną rękę w gestii niespodzianek i temu podobnych... ;)

piątek, 27 lutego 2009

szary dzień

"Mam taką piosenkę, w sam raz na początek takiego szarego dnia, jak dzisiaj."
"Czemu szary?"

***

Deszcz pada. Czuję to całym sobą. Moje buty stąpają po mokrym asfalcie chodnika. Zimno mi w stopy. W dłonie, pomimo rękawiczek. Mam kaptur, ale on nie ochroni nosa. I gacie - niestety, nie wyschły do końca. Więc też mi trochę zimno.



Moby - Honey

"Wiesz, że w tym roku na Open'erze gra Moby?"
"Wiem, powiedziałeś mi o tym zaraz, jak tylko się dowiedziałeś."

***

I czy tak na prawdę to cokolwiek zmienia? Nawet jeśli to wszystko dzieje się tylko dlatego, aby być może kiedyś w dalekiej i bardzo niepewnej, cholernie mglistej [i szarej] przyszłości móc mu to wszystko powiedzieć - nawet jeśli to jest główną (bo na pewno nie jedyną, nie wierzę w to, nie, nie mogę uwierzyć, nie, nienienie, tak być nie może...) przyczyną tego wszystkiego... Nawet jeśli tak jest - czy to cokolwiek zmienia?

Czy to, na jakim fundamencie jest zbudowany dom, ma znaczenie? Każdy, kto choć trochę zna się na rzeczy powie, że ma... Ale w domu mieszka się dobrze, jest ładny, miły, przytulny i co najważniejsze - nie zawala się, nie rozłazi na łączeniach ścian - STOI.

"Już wolałabym, żebyś czasem nakrzyczał na mnie i kopnął mnie w dupę, niż żebyś wszystko przyjmował z takim spokojem."
Pogrubienie
Stoicyzm. Szaro dziś, prawda?

niedziela, 22 lutego 2009

milkshake

Nie wiem z czego jest zrobiony ten milkshake, ale z mlekiem to on nie ma dużo wspólnego.
W ustach zostaje nieprzyjemny posmak tektury. McDonald's jest zły. Czekam na 601 wciskając dłonie w rękawiczkach głębiej do kieszeni - o drugiej w nocy nie jest ciepło, a milkshake trzymany w gołej dłoni wcale nie poprawił sytuacji. Znowu jestem jedyną osobą w całym nocnym autobusie, która zamiast odpływać w pijackie odpływanie lub prowadzić ożywione rozmowy ze współpasażerami siedzi i czyta książkę.

"Rincewind otulił się przemokniętym płaszczem i posępnie obserwował otaczającą ich chmurę. Podejrzewał, że istnieją gdzieś ludzie, którzy mają pewien zakres władzy nad swoim życiem: wstają rano i kładą się wieczorem do łóżka z rozsądnym przekonaniem, że nie spadną za kraniec świata, że nie zaatakują ich szaleńcy i że nie zbudzą się na skale o ambicjach zupełnie nieodpowiednich dla swego stanu. Niejasno pamiętał, że sam kiedyś prowadził takie życie."

***

Budzę się. Poduszka jak zwykle leży na mojej twarzy, żeby zablokować dopływ światła słonecznego, szczególnie dokuczliwego w godzinach okołopołudniowych. Bardzo dziwny sen powoli odpływa. Słyszę, że ktoś rozmawia. Gdzie ja do cholery jestem? To nie jest głos Nany. Ani chyba nikogo ze Słowackiego. Niejasno zdaję sobie sprawę, że dopływa nie z tej strony, co powinien. Jeszcze bardziej niejasno czuję, że moje łóżko znajduje się jakieś 35 cm nad podłogą, nie ponad dwa metry. Więc jestem na Czyżynach. Taa, jestem na Czyżynach, a to jest głos Basi. Gada przez telefon. Która godzina do jasnej cholery?

środa, 11 lutego 2009

zajebista sieć

Mój "laptop" przeżył transformację. Ze względu na problemy z podłączeniem się do sieci, została zainstalowana karta sieciowa, pobrane sterowniki, zmienione oprogramowanie na Ubuntu, dysk został podzielony na partycje, został ściągnięty szereg różnych aplikacji, zostały ściągnięte sterowniki, została zainstalowana karta sieciowa...

Wszystko to trwało dobrych kilka godzin, by na końcu okazało się, że z komputerem, kartą sieciową i samą siecią wszystko jest w porządku - to hasło jest złe. Więc mam nowy system. I dalej nie mam dostępu do naszej sieci na mieszkaniu.
Na szczęście ktoś w bloku ma sieć o nazwie "zajebista sieć", która jest niezabezpieczona. Ma słaby zasięg i nie zawsze łapie, ale od czasu do czasu daje radę... ;]

ETYKA BIZNESU. Wspaniały przedmiot. I "byłoby to nawet ciekawe, gdyby nie świadomość, że muszę się tego nauczyć" [Karola]. A jak na razie idzie mi tak średnio. Chyba pójdę dziś do teatru. Tak BTW ;)
Moje sumienie przeżywa jakieś turbulencje. I szarpie się z resztą mojej osobowości :P

Dobra, postaram się skupić na nauce. Pragnąłbym tylko jeszcze dodać, że jeśli tylko 'zajebista sieć' nie da ciała, to bardzo prawdopodobne, że notki tu będą się pojawiać częściej. A czy ilość przełoży się na jakość... :P

wtorek, 3 lutego 2009

mikroekonomia

brzytki
Wysłany: Dzisiaj 6:49 Egzamin za dwie godzinki, bejbe

Panie Borze,
jeśli korzystając ze swych szerokich znajomości i potężnych wpływów załatwisz mi 3.0, obiecuję, co następuje:

- kupię sobie wrotki,

- nie będę wyżerał musli pod nieobecność starszyzny,

- nigdy więcej nie powiem mamie, że przygotowany przez nią obiad przypomina psie odchody,

- kupię sobie wrotki,

- wstąpię do klasztoru,

- zapiszę się do greenpeace,

- pójdę na lodowisko z zasraną kuzynką,

- pisałem, że kupię sobie wrotki?

- nauczę się obsługiwać zmywarkę,

- pokocham swojego jebanego psa,

- zostanę kulturystą!

- nauczę się lepić bałwana,

- zreperuję dach,

- przeistoczę się w królika i zacznę wpierdalać brokuły,

- nauczę się naśladować odgłosy dziczy,

- i wogle.

Borze, Borze, nie bądź szuja.

Twój,
brzytki




matt
Wysłany: Dzisiaj 9:44 Egzamin trwa już od godziny

Panie Borze.

Jeśli zaliczę wpierw ćwiczenia z mikro... :P:P:P


Szczególnie podobał mi się tekst o króliku i brokułach ;)

_________________
"Wszystko jest dla ludzi. Drugie terminy też."
mgr. Piekarz

In God we trust, 'cause there is nothing more left for us.

***

Takie rozmowy z forum...

poniedziałek, 2 lutego 2009

gorszy dzień (wcale nie znowu)

Breathe in the future, breathe out the past [yeah]
Savour this moment as long as it lasts
Let me tell you...
Bonobo feat. Fink - If You Stayed Over


Kiepski dzień. Wcale nie znowu, ostatnio było całkiem nieźle. Niedawno ścięte włosy źle się układają. A aż do dzisiaj całkiem nieźle współpracowały.

Niby sypiam wystarczająco, więcej niż 5, czy nawet 6 godzin na dobę. Więc czemu chodzę taki niewyspany? Czemu wciąż czuję się, jakby moja głowa była wyłożona watą, która uciska mózg i wypycha oczy na zewnątrz?

Nic mi się nie chce. Uczyć też mi się nie chce. Ale siedzieć w miejscu bezczynnie to mi się nie chce. Wyszedłbym na spacer, ale mi się nie chce. Mógłbym jeździć tramwajami bez końca i bez celu, ale po co?... Jakoś chyba mi się jednak nie chce.
A cały czas męczy mnie to uczucie: nic nie robisz, nie zdasz, oblejesz, wywalą cię, nie będziesz miał pieniędzy, nauki, zajęcia, mieszkania, pracy...


Jakiś taki gorszy dzień. Nawet słońce na niebie włączyło autopilota i poszło w kimę pośród chmur...

piątek, 30 stycznia 2009

włosy

W sumie dużo się ostatnio dzieje, ale nie mam kiedy pisać. Czasami przychodzą mi do głowy jakieś pomysły na notkę, ale zanim dorwę się do kompa to ucieka, a nawet jeśli nie, to nie mam czasu lub jestem już po prostu zbyt zmęczony...

Teraz też jestem zmęczony :P

***

poniedziałek, 26 stycznia 2009

prolog

nana (22-10-2008 19:30)
mati jak tam boski kraków??;)
nana (22-10-2008 19:31)
musimy się umówić na jakiś bałs- bałns

__________________________________
PS. Zaliczam. A przynajmniej się staram.

niedziela, 18 stycznia 2009

matematyka

Motto:
Do czego służą całki?
Do zmniejszania liczby studentów.

Od wczoraj rano spędziłem 14,5 godziny z matematyką. Heh, znowu jak przed maturą ;] Ponieważ mam niesamowitą ciocię, która jest nauczycielką matematyki w jednym z krakowskich liceów. Niestety liceum to nie jest w czołówce krakowskich liceów, a szkoda, bo ciocia posiada możliwości, aby uczyć najlepszych. Więc spędziłem u niej w domu półtorej dnia, większość tego czasu poświęcając matematyce.

Atmosfera panująca w tym domu całkiem mi odpowiada.

Jemy jakąś zupę, do której jest śmietana. [Ważna uwaga dot. jedzenia w tym domu: jeśli sztuciec dotknął Twoich ust, absolutnie nie może on już znaleźć się we wspólnym jedzeniu, nawet celem nabrania sobie na talerz. ] Toczy się rozmowa o znajomych, które mają przyjechać wieczorem.
ja: Ta, ta, ta, ta....
Kamila, kuzynka: Tak, ta dziewczyna, która dziś wieczorem przyjedzie to ta, którą kiedyś poznałeś.
ja: Prawdę mówiąc nie o to mi chodziło... Jeśli ta śmietana się kończy, to mogę do niej wsadzić swoją łyżkę?

***

Miałem opisać jakieś jeszcze sytuacje, ale zapomniałem... Mam za to jedną, starą:

Ciocia i Kamila siedzą obok siebie przy stole w kuchni. Ciocia poprawia jakieś sprawdziany, a Kamila ogląda zdjęcia na laptopie. Kamila:
"Mamo, proszę popatrzeć, ładnie mama tu wygląda na tym zdjęciu."
Ciocia, głęboko pogrążona w swojej pracy, w zamyśleniu:
"Tak, tak... To zmierza do jedynki."

czwartek, 15 stycznia 2009

czas tułaczki no. 2

nie wytrzymałem i zwinąłem nieswoją czekoladę z kuchni. Na moje nieszczęście nie było nic gorszego niż Studentska Pecet. Jutro będę musiał odkupić...

Moloko - The Time Is Now
Bonobo feat. Fink - If You Stayed Over
(słowem, powrót do muzyki z listopada... to było przecież już tak dawno!)

***

Wtorek rano (koło południa). Siedzimy na przystanku na Placu Inwalidów i czekamy na tramwaj.
Nie czujesz się dziwnie, że od kiedy przyjechałeś do Krakowa jeszcze nie byłeś u siebie na mieszkaniu?

Hm. Nie, jakoś dziwnym trafem nie czuję się ani trochę dziwnie.
A nie masz tak, że wracając do Krakowa wolałbyś wracać w jedno i to samo, swoje miejsce?
... Przecież wracam.
... No tak.

Ale to prawda. Wracając do Krakowa nie czuję tu jednego i tego samego, swojego miejsca.
Owszem, moje mieszkanie jest na Czyżynach. Tu płacę za wynajem, mam klucze, mam swoje łóżko, swoje biurko, swoje ubrania. Mogę tu wrócić o każdej porze dnia i nocy. Ale nie czuję się tu "jak w domu". Nie czuję, żeby to było moje miejsce na ziemi.
Na Słowackiego? Bywam tam często i raczej dobrze się czuję, może oprócz tych chwil, kiedy zaczyna mnie męczyć poczucie, że już zbyt długo tam siedzę. Lubię to miejsce, mimo wszystko jednak zawsze jestem tam gościem, nawet jeśli mile widzianym gościem na specjalnych prawach.

I wychodzi na to, że cały czas najbardziej moim miejscem na ziemi jest dom moich rodziców. Mój własny pokój, który mam dopiero od niedawna - od kiedy wyjechałem na studia. Tam rzeczywiście czuję, że jestem u siebie. Że tam jest moje miejsce.
Jednak wiem, że to już nie do końca jest mój dom. Oczywiście, że moi rodzice chętnie mnie przyjmują, kiedy wracam na weekend do domu (od czasu do czasu). Ale co to za dom, w którym spędzasz góra sześć dni w miesiącu?

Więc nie mam swojego jedynego miejsca na ziemi. Ale nie martwię się tym. Wiem, że to po prostu taki czas. Czas tułaczki.


***


No chyba, że miejscem na ziemi nie musi być żaden budynek, to może dałoby się coś wykombinować... ;)

Lubię takie dni jak ten, chociaż ciężko powiedzieć, żeby był wypchany obowiązkami po brzegi. Może właśnie dlatego.

Chyba znalazłem dziś coś, czego nie powinienem był czytać. No cóż, trzeba było nie szukać... :P Ale późniejsze wydarzenia stłumiły (22:22) ewentualne negatywne odczucia towarzyszące temu odkryciu. Z resztą nie powiedziałbym prawdy, mówiąc, że czułem się jakoś bardzo zaskoczony.

Chyba pójdę już spać i wstanę wcześniej. Może napiszę kiedyś książkę, w której zawrę wszystkie moje porady i doświadczenia jak mieć wszystko szczegółowo zaplanowane i mimo to nie zrobić prawie nic... Może to będzie bestseller na miarę "Witaj, lenistwo" ;] Dobra, bez megalomanii ;)

Pozdrawiam tych, których pozdrawiam, oraz wszystkich czytelników na całej kuli ziemskiej :D (czyżby znowu megalomania?). Żyjcie w spokoju, pracujcie pilnie ale nie za dużo, płódźcie dzieci i cieszcie się każdą chwilą :D

niedziela, 11 stycznia 2009

WOŚP 2009

Tłumy szaleją, panie i panowie, dziki, galopujący motłoch w szaleńczej ekstazie napiera na barierki, ochroniarze ledwo utrzymują swoje pozycje ...Panie i panowie, to niesamowite! Impreza osiągnęła niesamowity poziom! WOKALISTA ZDJĄŁ CZAPKĘ!!! Ale emocje...

Specjalnie dla państwa, relacja na żywo ze sztabu WOŚP w Cieszynie. Rozliczam wolontariuszy wpisując dane do systemu, wklepuję inne dane do systemu, rozwieszam bannery, rozstawiam bramki, biegnę w maratonie przed grupą dziesięciolatków... Jest ciekawie, nie powiem ;)