środa, 27 października 2010

pierogi

- Popatrz na to wszystko globalnie. Jak myślisz, ilu ludzi w tej chwili żyje na świecie?
- Około 7 miliardów.
- Dokładnie 6 miliardów i 800 tysięcy. Jak myślisz, co oni teraz robią?
- Śpią... Jedzą... Pracują... Siedzą przed kompami i klepią w te klawiatury... Kochają się... Rodzą, umierają...
- Tak. Zdecydowana większość nie robi nic specjalnie wartego uwagi. Pewnie ze trzy miliardy śpią. Jeśli jedzą lub się kochają, to jest pewna marginalna szansa, że przyjdzie im do głowy coś genialnego. Ale to margines, ciężko na to liczyć. Ci którzy pracują... No cóż. Pracując na etat ciężko o genialne, rewolucyjne pomysły.
- No tak, zdecydowanie.
- Widzisz, możemy jednak przyjąć, że pośród tych siedmiu miliardów jest jedna osoba, która właśnie myśli lub pracuje nad czymś totalnie genialnym. Absolutnie rewolucyjnym.
- Tak.
- Właśnie. Być może takich osób jest więcej, w co nawiasem mówiąc szczerze wierzę. Ale nawet przyjmując tą jedną osobę - czyż to nie wspaniałe? W każdej chwili na globie rodzi się jakaś rewolucyjna myśl. Coś, co zmieni życie całych pokoleń! No powiedz, czyż to nie wspaniałe?!
- Tak, brzmi pokrzepiająco.
- Tak. A my tu siedzimy i jemy te pierogi.
- Tak. Smacznego.
- Dziękuję, nawzajem.

piątek, 22 października 2010

jesień

"Ten samochód jest strasznie przeciążony. A wiesz dlaczego? Ponieważ nosisz problemy całego świata na swoich ramionach."


Bardzo piękną mamy jesień tego roku. Te pełne słońca, złote liście, które jeszcze nie opadły... Mogłabym patrzeć na to godzinami. Żałuję, że nie mamy jeszcze tego domu. Ubrałbym się ciepło, siadł na tarasie i popijał herbatę. Z mlekiem. I cukrem.

Siedziałbym, powoli śledząc ruch słońca po nieboskłonie. Trajektorię lotu spadającego liścia. Źdźbła trawy muskane lekkim wietrzykiem.

Jezu, jaka ta jesień jest piękna.



Są takie chwile, kiedy wszyscy są daleko. Nie dlatego, że tak chcą. Po prostu tak wyszło i nie da się tego zmienić.

Są takie chwile, kiedy spokojna bliskość oznacza więcej, niż całe tomy słów. Są takie chwile, gdy potrzebujesz szczerej rozmowy, ale wokół są tylko opadające liście.



Bóg dał nam czas. Razem z nim podarował dwa błogosławieństwa:

Nie znamy przyszłości.
Przeszłości nie da się zmienić.

Sytuacja nie mogłaby być prostsza. Każdy jest odpowiedzialny za to, co zrobił. Każdy sam dorzuca sobie ciężary problemów na swoje ramiona.

czwartek, 21 października 2010

Flashing Lights

Flashing Lights


Widzę, jak obrazy mrugają mi przed oczyma z olbrzymią prędkością. Zupełnie jakby mój tramwaj osiągał niezwykłe prędkości, kiedy obraz za oknem totalnie się rozmywa, tworząc jedną wielką świetlistą plamę. Po to tylko, aby po chwili zwolnić do prędkości spacerujących zakochanych.

Flashing...


Widzę, jak powoli idzie ulicą. Żadna gwiazda, żadnych kocich ruchów. A mimo to przyciąga wzrok - jej ubrania są dokładnie przemyślane, perfekcyjnie dobrane. Stonowana, dyskretna elegancja. Choć aż dreszcz przechodzi po karku, gdy starasz się wyobrazić, co znajduje się pod tym szarym beretem. Nie możesz oderwać wzroku, choć boisz się, że wasze spojrzenia mogłyby się spotkać. Takiego spojrzenia nie da się opisać słowami.

Lights...


Znów olbrzymie przyspieszenie. Obraz rozmywa się i nawet gdy tramwaj znowu zwalnia, obraz wciąż pozostaje niewyraźny. Czujesz, jak powolny rytm obezwładnia Twoje ciało, zalewając ciepłą falą rozkoszy. Ogień w środku gaśnie, choć jądro twego jestestwa rozgrzane do czerwoności, pulsuje jak nigdy.

Powolny, delikatny, czuły dotyk... Miękka, pachnąca skóra. Zapach, który czujesz, nie może pochodzić z tej ziemi. Tak miękki, tak przytłaczająco słodki. Usta, opętane namiętnością, same się otwierają by oddać pocałunek.

Flashing Lights...


Kolejne przyspieszenie. Tym razem światło jest oślepiająco jasne. Przejeżdżamy przez podziemny tunel. Przystanek, który tak nagle wyłonił się z ciemności chyba nigdy nie śpi. Wydaje się być to nie możliwością przy tak oślepiająco bladym świetle. Ludzie, którzy czekają, przypominają trochę wampiry. Blada skóra, podkrążone oczy. Wszystkie ciuchy najwyższej próby, jakby chcieli odwrócić uwagę od przeraźliwej pustki w ich oczach. Przystanek znika w ciemności tak samo nagle, jak się pojawił.

Flashing Lights


Budzi mnie niesamowity tłok. Czuję, jak ludzie (bezimienna masa ciał) napierają na moje krzesełko. Choć wiem, że powinienem, nie patrzę w górę. Nie chcę wiedzieć, czy nad moją głową stoi młoda, dwudziestoletnia dziewczyna, czy też stary, zmęczony życiem mężczyzna. Dobrze się czuję w swoim komfortowym odrętwieniu.

Flashing Lights


Tramwaj się zatrzymuje. Czuję, że to będzie już mój przystanek. Nie mam pojęcia jak to się stało, ale nagle zostałem całkiem sam. Staram się desperacko przywołać tamto spojrzenie, ten słodki dotyk.

Tramwaj staje. Nie miałem pojęcia, że ta linia sięga aż tak daleko. Pomimo świateł w zasięgu wzroku nie widać żywej duszy. Nie widać nawet żadnych śmieci. Do środka wpada chłodny wiatr, gdy wszystkie drzwi się otwierają. Staję w progu, a moje usta bezdźwięcznie układają się w słowa:
- Flashing...
Robię krok naprzód i pod podeszwą czuję znajomy, lekko nierówny bruk.
- Lights...

Przede mną prosta aleja u szczytu której widać sporą budowlę. Pewnie, choć bez pośpiechu idę w jej stronę.

Jestem w domu.

poniedziałek, 18 października 2010

jesienne liście

Głowa mnie boli, od zmęczenia i zimna. Dwa tramwaje tak zatłoczone, że nawet nie próbowałem wsiadać. Trzeci, o dziwo, całkiem pustawy. Rzucam swoim ciałem o fotel, głowa bezwiednie opada na szybę.

Deadmau5 feat. Kaskade - I Remember

Mokre liście kleją się do szyb zaparkowanych samochodów. Szyba jest zimna, więc szczelniej owijam się szalem. Czuję dyskretny zapach perfum. Zamykam oczy i czuję, że kładziesz swoją dłoń na mojej. Odwzajemniam uścisk i czuję, jak pod nosem usta mimowolnie układają się w błogi uśmiech. Już nie jest tak zimno i chciałbym, żeby mój przystanek nigdy nie nastał.

Na pętli motorniczy budzi mnie, szarpiąc za ramię. Oczy się kleją, gdy je otwieram. Miejsce obok jest puste.

niedziela, 17 października 2010

like a boss

To mała miejscowość na granicy województw. O jej wczesnośredniowiecznym pochodzeniu przypomina zabytkowa, kilkuset letnia karczma na rynku. Jego praprzodek przeprowadził się tu w XVIII wieku za pracą - był jedynym "pisatym" w całym mieście.

Ta historia ma mocno staropolskie korzenie. Dlatego też wydźwięk jej jest mocno staropolski. Podejrzewam, że takie same przyjęcia urodzinowe urządzali szlachcice w swoich dworkach. Cztery dni. Dwa piętra. Pięć pokoi, sala klubowa i bilard.

- Na dole strasznie śmierdzi. Nie wiem o co chodzi. Zupełnie, jakby ktoś w jeden weekend wypalił tam kilkanaście paczek fajek.
- Chyba kilkadziesiąt.


Kiełbasa z kominka. Jajecznica na mocno popołudniowe śniadania. Długie rozmowy o życiu i śmierci. Tak się bawi pan Michał. I wszyscy na jego koszt!