czwartek, 11 czerwca 2009

(nalewka z suhe smokve)

Rano basen. Ostatni w tym semestrze, a jak się uda, ostatni w ogóle. Dziarsko biorę indeks, papierki z dwiema odróbkami i z podniesionym czołem idę na spotkanie przeznaczenia. No cóż, liczba nieobecności przekroczyła moje oczekiwania. Nawet z uwzględnieniem tych dwóch wymęczonych odróbek na siłowni brakuje mi 5 wf'ów. Czyli trzech do zaliczenia. Stoję i nie wiele myśląc pytam: "I co teraz?", tak jakby to instruktor był odpowiedzialny za tą sytuację. Nic, przyjdzie wrzesień, trzeba będzie przedłużyć sesję i odrobić te 3 baseny w październiku. W tym momencie wszystkie moje problemy odpłynęły w siną dal. Na twarz wypełznął pełen zadowolenia uśmiech i nie zniknął nawet wtedy, gdy w połowie zajęć pani podeszła do mnie, żeby mnie poinformować, że po dokładnym policzeniu mam 6 nieobecności. Co tam 6 nieobecności! Przyjdzie październik i wszystko odrobię! Jak bum cyk cyk ^^

Wieczorem idziemy do kina. Film pobudza we mnie chęć marzeń i potrzebę szczerości jednocześnie. Rozmowę dobrze ilustruje incydent z tramwajem, który ma miejsce w tym samym czasie. Rondo Grzegórzeckie, stoimy na przejściu od strony Rzeźniczej. Żeby dojść na przystanek musimy przejść przez dwa ciągi pasów. Z drugiej strony podjeżdża czternastka - nasz tramwaj. "Zdążymy", mówię na pewniaka, bo czuję szczęście - pomimo, a może właśnie z powodu naszej rozmowy. Tramwaj staje na światłach, a nam się włacza zielone. Biegniemy na drugą stronę i czuję, że jestem na fali, że uda nam się i to tylko dzięki mojemu szczęściu. Bo jestem tu, bo tak chcę, bo taki jestem wyjątkowy. Ale dochodzimy do drugiego przejścia, a tam samochody śmigają w najlepsze - ciągle mają zielone. Tramwaj rusza, a nasza niecierpliwość drastycznie rośnie. "No tak - myślę - teraz miałoby mi się udać, właśnie w trakcie tej rozmowy? To byłby tylko dowód na to, że zawsze mi się uda i o nic nie muszę się starać." Pełen rozterek i niecierpliwości czekam i emocjonuję się bardziej niż przy ogłaszaniu wyników z kolokwium. Ludzie na przystanku już kończą wsiadać, ale nasze światło właśnie się zmienia. Biegnę, ciągnąc za sobą Nanę. Zaraz pogubi swoje buty na obcasie, ale to nie ma znaczenia - jestem na fali, uda mi się. Podbiegamy do tramwaju od tyłu, widzę przycisk - jeszcze się świeci! Ale Nana dopiero wskakuje na krawężnik, więc nie mogę się rzucić do przodu, setne sekundy i napis "otwieranie drzwi" gaśnie dokładnie wtedy, kiedy opada na niego mój palec. Tramwaj rusza. Więc jednak się nie udało.

Noc. Dalszy powrót do domu, ważnej rozmowy ciąg dalszy. Przyszłość, dzieci, twarde postanowienia. Degustacja nalewki z fig i do spania. Jutro nowy dzień. I nowe postanowienia.

1 komentarz:

Unknown pisze...

tera me to walyyy

BO JESTE NA FALI