wtorek, 30 listopada 2010

Lubię wracać w miejsca, w których mi było dobrze.

Zamek w drzwiach był chyba nie używany przez długi czas. Klucz pod naporem wreszcie przeskakuje, wydając głośny zgrzyt. Przez chwilę boję się, że złamał się w środku, jednak drzwi ustępują. Podłoga lekko skrzypi. Możliwe, że zawsze tak było, jednak nigdy nie było tu tak absolutnie cicho... Zastałe, nagrzane powietrze ma ten przytłaczający zapach, od którego kręci się w głowie, a serce zaczyna szybko i ciężko bić. Zapach tajemnicy. Jak wtedy, w domu dziadka, kiedy zakradałem się do starego pokoju babci na piętrze. Zmarła niedługo po moich trzecich urodzinach i pozostała dla mnie bardziej odległym wspomnieniem niż realną osobą.

Wtedy, w tamtym pokoju na piętrze mogłem mieć sześć, może siedem lat. Dziś... Dziś mogę śmiało powiedzieć, że to było już kilkadziesiąt lat temu. Mimo to przez chwilę boję się i tracę całą pewność siebie, zanim zrobię kolejny krok naprzód.

Pomijając fakt, że prawie nic tu nie ma, to niewiele się tu zmieniło. Oprócz tego zniszczonego taboretu wszystkie meble zniknęły, ale ściany wciąż mają ten sam brudno-brązowy kolor. Może trochę bardziej szary. To pewnie sprawka tego wszechobecnego kurzu. W drzwiach po prawej brakuje szyby. Ja jednak konsekwentnie skręcam w lewo.
To mieszkanie ma wiele zakamarków. Mimo to ani chwili się nie waham i idę wprost do tego pokoju. Powolnym krokiem, pilnując oddechu i rytmu serca podchodzę do ostatnich drzwi. Głęboki wdech. Na chwilę zamykam oczy, kiedy poczuję pod dłonią zimną miedź klamki. Otwieram oczy i zdecydowanie naciskam. Drzwi ustępują prawie bezgłośnie, a mnie zalewa fala światła. Południowe okna dają tu mocny kontrast z tym mrocznym, ponurym korytarzem.

Ważąc każdy krok wychodzę na środek pokoju. Drobinki kurzu wirują wokół mnie jak świetlny pył. Wciągam mocniej powietrze nosem, ale te zapachy już dawno uleciały; nie ma ich. Mimo to czuję się, jakby to wszystko działo się wczoraj. Nie ma biurek, nie ma szafek obrazów ani plakatów. Zostały tylko stelaże łóżek i ten śmieszny fotel na środku z urwaną nóżką. Pamiętasz, zawsze rysował podłogę, kiedy zbyt mocno go przesuwaliśmy.
Siadam więc w nim, zapatrzony w brudne okna. W sumie nie palę. Ze zdumieniem odkrywam popielniczkę przytuloną na ziemi do prawej krawędzi fotela. Ciekawe jak dawno zostały wypalone te pety. Z mglistym spojrzeniem wyciągam paczkę, wsuwam do ust, odpalam. Dym unosi się nad moją głową tworząc fantastyczne wzory. W tym świetle, w tym gęstym powietrzu wygląda to na prawdę wspaniale.

Tak, na prawdę lubię wracać w miejsca, w których było mi dobrze. I nie liczy się czas, który upłynął. Nie liczy się to gorzkie uczucie doświadczenia, które przyszło później. Liczy się tylko ten stary fotel na środku pokoju. To światło...

Brak komentarzy: