wtorek, 11 maja 2010

sztorm

Długo zapowiadany sztorm przyszedł.

Fale przelewają się przez pokład. Ludzie, przemoczeni do suchej nitki biegają tam i z powrotem, ciągną liny, wspinają się po wantach na reje, zwijają, rozwijają, ciągną kabestany... Drewno trzeszczy, liny trzeszczą, łańcuchy skrzypią. Wszystko się buja; zupa i herbata się wylewają.

Na pokładzie pracują non-stop dwie zmiany, a ta trzecia najczęściej też nie ma zbyt dużo czasu na spanie. Ludzie są przemęczeni, wyglądają jak żywe trupy i niewiele nam brakuje do załogi zombie, albo, co gorsza, nieumarłych. Ale nikt nie narzeka. Nikt się nie skarży. A gdy tylko wystarczy sił, ludzie uśmiechają się do siebie. W końcu to właśnie na to tak długo czekaliśmy.

Kiedy ciągle musisz walczyć o życie swoje i wszystkich swoich kumpli, kiedy wiesz, że każdej chwili musisz dawać z siebie jak najwięcej, kiedy czujesz, że każdy błąd sprawia, że koniec może być blisko - wtedy właśnie wiesz, że żyjesz na prawdę. I nie ma czasu na rozmyślanie o swoich problemach pozostawionych na lądzie. Nie masz czasu myśleć o tym, co na ciebie czeka i kto na ciebie nie czeka. Życie w samotności nie jest łatwe, ale w takich chwilach nie jesteś samotny. Masz wokół siebie mnóstwo ludzi, którzy każdego dnia gotowi są walczyć bez względu na wszystko.

Są takie chwile, kiedy myślę sobie: mam tego dość. Tęsknię wtedy za długim wylegiwaniem się w koi, za ciepłym południowym słońcem i długimi chwilami nieróbstwa pomiędzy archipelagami wysp. Czuję jak mi cholernie zimno i jak wszystko boli.
Zaraz potem przypominam sobie, jak bardzo nienawidziłem siebie w tamtych chwilach. Jak nie cierpiałem tego lenistwa, bezcelowości upływających dni. I jak bardzo brakowało mi konkretnego północnego sztormu.

Więc oto jest. Uśmiecham się pod nosem i z ognikami w oczach chwytam za szorstkie liny, by ciągnąć do upadłego w rozbryzgach zimnej wody. Przecież po to tu jesteśmy.

Brak komentarzy: