niedziela, 5 czerwca 2011

dzień dziecka z deserem

Wyszedłem na górę, żeby zmienić muzykę. Show praktycznie się skończył, więc wyłączyłem muzykę z przeróżnych dziecięcych bajek i włączyłem "normalną", zgromadzoną na laptopie muzykę. Folder dość obszerny obejmował także Adele i to właśnie jej piosenka się wylosowała.

Z wysokości okna na piętrze roztaczał się przede mną tkliwy widok rzędów pustych ław biesiadnych mocno moknących w strugach deszczu. Pomiędzy nimi i na nich walały się różne śmieci: resztki żółtych balonów, pogniecione plastikowe kubki i jakieś przemoknięte kartki. Nostalgiczne nuty pianina doskonale akompaniowały  kolejnemu projektowi, który właśnie odchodził w przeszłość.
Pomimo, że to nie ja byłem za to wszystko odpowiedzialny, to jednak poczułem się w pewien sposób dumny z tego, że mogłem w tym wziąć udział i to w tak dobrze i różnorodnie dobranym towarzystwie :)

Jak na prawdziwego indiańskiego wodza przystało, miałem swoje indiańskie imię. Brzmiało ono Wielki Niedźwiedź, jednak przeglądając potem karteczki, które zostały, doszedłem do wniosku, że chyba powinienem się nazywać Kręta Droga.



Na deser odkrycie wczorajszego wieczora: istnieje coś takiego, jak piwo półciemne. Ma rudawo-czerwonawy kolor. I jest dobre ;)
Razem z Kacprem kupiliśmy wczoraj siedem dobranych butelek z różnych regionalnych czeskich browarów, które potem sukcesywnie razem degustowaliśmy. Wyniki degustacji tylko utwierdziły mnie w przekonaniu, że nie ma browarników na świecie lepszych nad czeskich :)
I to jest jeden z powodów, dla których stwierdziłem wczoraj, że gdybym miał gdzieś się przenosić na starość (czy kiedykolwiek), to byłyby to właśnie Czechy. Nie żadna Kostaryka, Szwajcaria ani południowa Francja... Właśnie Czechy. Świetne piwo, wyjątkowa atmosfera, ładny język i to wyjątkowe podejście do życia... ;)

Brak komentarzy: