W powietrzu chyba unosi się lekka mgła, ale nie mam pewności, ponieważ jest prawie absolutnie ciemno. Bardziej niż widzę wyczuwam obecność pozostałych osób. Stoję na dziobie pierwszej łodzi i wiem, że na każdej innej też ktoś stoi. Ufam im i wiem, że oni tak samo ufają mi. Bezgranicznie. Płyną tu za mną i nie mam na myśli tego, że to moja łódź płynie pierwsza. Gdyby nie ja, nie byłoby ich tu. I chyba wcale nie jest mi z tym lepiej.
Dźwięki, na początku tak ciche i niewyraźne, że możnaby je z łatwością uznać za wytwór zmęczonej wyobraźni. Po chwili coraz wyraźniejsze, przechodzą w ciche bulgotanie. Bezgłośnie tworzymy z łodzi pięciokąt tak, aby bulgot dochodził spomiędzy nas, z samego środka. Nikt nic nie mówi, nie ma takiej potrzeby - rozumiemy się bez słów. Wyciągam swoją laskę w kierunku środka pięciokątu. Reszta na pewno robi to samo.
Bulgot staje się jednostajny, spokojny, wręcz usypiający.
- Acheron chyba nas tu nie chce.
- My jego też nie. Ale nie mamy innego wyboru.
Ogień. Oskarżenie. Zapomnienie. Lament.
Jeszcze trochę i wypłyniemy stąd. Tyle mamy za sobą, już tak niewiele nam zostało.
Być może opuścimy to miejsce w sensie geograficznym. Jednak dobrze wiem, że już na zawsze ono pozostanie w nas. Mówią, że bez cierpienia nie zrozumie się szczęścia. Będąc tu ciężko w to uwierzyć. Mimo to - wierzymy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz