czwartek, 27 stycznia 2011

dignity

There were not many other captains he would care to be with on a jaunt like this one; in fact Mr Ramage was the only one he could think of. All the rest would be stiff and sort of gritty, like dried sand on the deck after holystoning; the idea od having to share room with a common seaman - well, demmit, sir! That was what made Mr Ramage the Captain he was: it all came natural to him - joking with the men, sharing a room wit one of them when necessary, and all the rest that went with it. Dignity - that was it. Any of those other captains would lose their dignity if they did that; thay would find the men getting familiar. It did not work that way with Mr Ramage, though; if antyhing, it worked the other way - he gained in dignity because he had the men's respect. Assured of himself, he was, as if he wore his assurance like a skin and never realized he had it, and because of that was not for ever scared of losing it. It was only whores who kept harping on their virginity.

Dudley Pope: "Ramage and the Guillotine", chapter twelve.

niedziela, 16 stycznia 2011

enter the shit

(http://w932.wrzuta.pl/audio/aJPNxLqi4p8/06_lights)

Bardzo gęsta mgła unosi się nad czarną, grząską ziemią. Dziób łodzi wchodzi głęboko w brzeg, wydając przy tym niemiły odgłos przypominający zasysanie. Pierwsza myśl: Ciekawe, jak stąd wypłyną. Druga: Muszę do tego wejść.

Nogi z impetem wbijają się w to bagno, kiedy zeskakuję z pokładu. Zabrakło dosłownie dwóch centymetrów, żeby moje wysokie cholewy przebrały. Po krótkiej chwili zastanowienia i kontemplacji, w trakcie której zdałem sobie sprawę w jak wielkim gównie wylądowałem - tak dosłownie jak i w przenośni - odwracam głowę i napotykam kilka par oczu z napięciem utkwionych wprost we mnie. Nie pada ani jedno słowo, ale czuję, że pytają Na pewno chcesz iść tam sam? Rozmawialiśmy o tym mnóstwo razy, więc nie musimy już mówić tego na głos. Sam muszę przez to przejść i nie ma innej drogi. Wiem, że są ze mną. Bez słów dziękuję im, że dotarli tak daleko, jak tylko mogli tu dotrzeć ze mną.

Oni teraz zawrócą i opłyną to wszystko dookoła, aby czekać na mnie po drugiej stronie. Moja droga, choć w linii prostej - więc krótsza - zajmie mi pewnie dużo więcej czasu.

Kiwam głową i zapieram się, żeby ich wypchnąć. Dno łodzi po chwili ustępuje i odkleja się od tej ziemi. Łódź siłą rozpędu wypływa na środek rzeki, w tym miejscu kompletnie martwej. Raz jeszcze kiwam głową i czuję, jak spojrzenia po kolei opadają ze mnie. Słyszę uderzenia wioseł, wpierw pojedyncze, potem coraz bardziej silne, regularne. Już nie ma odwrotu. Mimo to jeszcze chwilę patrzę w mgłę przede mną, zanim odważę się odwrócić wzrok.



**

Podnoszę wysoko głowę, która w międzyczasie opadła mi na piersi. Zdecydowanie obracam się, jednocześnie dobywając laski przytroczonej pod plecakiem w okolicach nerek. Podnoszę ją wysoko nad głowę i czuję, jak przez moje ramię przepływa energia. Koniec laski rozjarza się jasnym, bladym światłem. Wyciągam laskę przed siebie, oświetlając sobie drogę.

Dobrze wiem, że kiedy zabraknie mi wiary, zabraknie mi mocy ...to światło zgaśnie. Na samą myśl o tym wokół mnie pojawiły się drgające cienie. Spokojnie, spokojnie. Wyrównuję oddech, nabieram wiary. Światło, choć ciągle blade, wzmacnia się.

Krok za krokiem rozpoczynam wędrówkę przez tą wielką krainę gówna.

Acheron

fZarówno oba brzegi jak i wody rzeki, po której płyniemy, są głucho czarne. W powietrzu nie unosi się absolutnie żaden dźwięk oprócz cichych, pojedynczych chlapnięć wody spod którejś z pięciu łodzi.

W powietrzu chyba unosi się lekka mgła, ale nie mam pewności, ponieważ jest prawie absolutnie ciemno. Bardziej niż widzę wyczuwam obecność pozostałych osób. Stoję na dziobie pierwszej łodzi i wiem, że na każdej innej też ktoś stoi. Ufam im i wiem, że oni tak samo ufają mi. Bezgranicznie. Płyną tu za mną i nie mam na myśli tego, że to moja łódź płynie pierwsza. Gdyby nie ja, nie byłoby ich tu. I chyba wcale nie jest mi z tym lepiej.

Dźwięki, na początku tak ciche i niewyraźne, że możnaby je z łatwością uznać za wytwór zmęczonej wyobraźni. Po chwili coraz wyraźniejsze, przechodzą w ciche bulgotanie. Bezgłośnie tworzymy z łodzi pięciokąt tak, aby bulgot dochodził spomiędzy nas, z samego środka. Nikt nic nie mówi, nie ma takiej potrzeby - rozumiemy się bez słów. Wyciągam swoją laskę w kierunku środka pięciokątu. Reszta na pewno robi to samo.

Bulgot staje się jednostajny, spokojny, wręcz usypiający.
- Acheron chyba nas tu nie chce.
- My jego też nie. Ale nie mamy innego wyboru.

Ogień. Oskarżenie. Zapomnienie. Lament.
Jeszcze trochę i wypłyniemy stąd. Tyle mamy za sobą, już tak niewiele nam zostało.

Być może opuścimy to miejsce w sensie geograficznym. Jednak dobrze wiem, że już na zawsze ono pozostanie w nas. Mówią, że bez cierpienia nie zrozumie się szczęścia. Będąc tu ciężko w to uwierzyć. Mimo to - wierzymy.